Trochę się wkurzyłem, że mój Garmin 610 musiał pójść do serwisu. Biegałem z nim od lutego 2012 i szczerze mówiąc strasznie się do niego przyzwycziłem. Wiem, że takie „gadżeciarstwo” w pewnym sensie zaprzecza idei biegania (gdzie przede wszystkim powinno chodzić o prostotę), ale prawda jest taka, że przy treningu na jakimś tam poziomie powinno się kontrolować czas i tempo biegu (nie wspominając o pulsie). Mógłbym oczuwiście powrócić do korzystania z jakiejś apki na telefon, ale przyzwyczaiłem się już do biegania bez smartfona. Na szczęście zawsze jest jakieś wyjście z sytuacji i tak dzięki dobrym duchom w Garmin Polska (jeszcze raz dziękuję!) dziś rano kurier przywiózł mi „zegarek zastępczy”, czyli Garmin 410 😉
Zegarek zastępczy, tak jak samochód zastępczy, musi być trochę gorszy od tego, który właśnie jest w serwisie. Takie mam właśnie odczucia po pierwszym treningu z 410’tką na ręku. Wszystko działa, jest ok, dobrze synchronizuje się z komputerem, ale czuję się jak w przesiadce z Mercedesa na Opla (nigdy nie miałem ani Mercedesa, ani Opla:). Strasznie tu wszystko skomplikowane i mało intuicyjne. Zabiera trochę czasu aby wszystko rozkminić – a komary gryzą niemiłosiernie. W 610 wystarczyło kilka (właściwie dwa) dotyków ekranu i można było śmigać 🙂
Nie mogę doczekać się powrotu mojego „Mercedesa” z naprawy. Mam nadzieję, że będzie to wcześniej niż później. Do tego czasu cieszę się tym co mam. Może pod koniec użytkowania 410’tki pokuszę się na tym blogu o kilka zdań porównania obu zegarków.