Krótki urlop

Byłem na krótkim urlopie. Dzięki temu załatwiłem kilka zaległych spraw, spotkałem się ze starymi przyjaciółmi z Kuala Lumpur (teraz z Belgii i Australii) oraz pobiegałem w kilku nowych miejscach (Antwerpia, Berlin (dzięki Adrian!)). O wszystkich zajebistych rzeczach, które zjadłem nie będę już wspominał.

Kuala Lumpur WolfPack w Antwerpii

Kuala Lumpur WolfPack w Antwerpii

bieganie w Antwerpii

bieganie w Antwerpii

Prosto z zagranicy pojechaliśmy z Ash’em do Krakowa. W grodzie Kraka jestem dość często, ale muszę przyznać, że tym razem szczególnie mi się tam podobało. Momo i nowo otwarta Soya Cafe dały radę. Wg. mnie jeśli chodzi o wegańskie kulinaria nic więcej się tam nie liczy. Ale znaleźliśmy też czas aby samemu coś ugotować.

wegańskie gotowanie w Krakowie

wegańskie gotowanie w Krakowie

Po Krakowie pojechaliśmy do muzeum Auschwitz. Nigdy wcześniej nie byłem w Obozie Zagłady. Wrażenie poruszające i piorunujące. Szczególnie znaczące było to, że zwiedzaliśmy Auschwitz z Ashem (to on chciał zobaczyć to miejsce). Ash jest wyznawcą Hinduizmu, ale urodził się i wychował w muzułmańskiej Malezji. Malezja to kraj gdzie blisko 60% społeczeństwa nie wierzy w Holocaust.
Na mnie osobiście największe wrażenie zrobiły zdjęcia więźniów Auschwitz. Z jednej strony kobiety, na drugiej ścianie mężczyźni. Kobiety wyprostowane, niektóre z nadzieją w oczach, niektóre uśmiechnięte. Panowie – ze śladami pobicia na twarzy, okradzeni nadziei, z grymasem bólu na twarzy. Do dziś prześladują mnie te spojrzenia, ale chcę o nich pamiętać. Najbardziej w pamięci zapadła mi Pani Aurelia Bienka.

Aurelia Bienka RIP

Aurelia Bienka RIP

Cały czas zastanawiam się nad startem w Maratonie Warszawskim. Nie jestem w formie, treningi idą mi słabo (wszystko przez brak regularności). Ale kusi nowa trasa oraz “sprawdzian” przed październikowym ultra. Zobaczymy.

Petarda

petarda zmiany zmiany baton sportowy wehan Po „Lewym Sierpowym”, „Kosmosie” i „Aloha’e” (jak to się odmiena?:), ZmianyZmiany wprowadzają Perardę. Baton dla sportowców, coś co w czasie treningu czy zawodów doda każdemu sił i … motywacji do jeszcze większego wysiłku 🙂  Dotychczas w trakcie długich wybiegań czy zawodów ultra, temat batonów energetycznych kończył się na Cliff’ach. ZmianyZmiany lubiłem, ale jadłem raczej  „po”, jako dodatek do „recovery”. Tymczasem skład Petardy powoduje, że to właśnie ten baton będzie za 3 tyg. moim towarzyszem na Rzeźniku. Petarda = spirulina, nerkowce, maliny, chia, pestki dyni, orzechy brazylijskie i daktyle.

NYC

manhattan noca WTC ONE 1

Spędziłem “rodzinny” tydzień w Nowym Jorku. Na wycieczkę wybraliśmy się z bratem oraz Ewą i Izą. Było super. We wrześniu na Flipo.pl “ustrzeliliśmy” lotniczą okazję – bilet WAW-LDN-NYC-LDN za 850 PLN (loty British Airways i Delta Airlines). Potem szybki booking apartamentu na Williamsburgu (Brooklyn), oczywiście przez Airbnb i lecimy!

WTC MEmorial

WTC Memorial

Zobaczyłem w sumie dwa nowe miejsca, które stworzono po naszej ostatniej wizycie w 2010r. Chodzi o WTC Memorial i The High Line.

WTC Memoriał robi piorunujące wrażenie, ta przeklęta dziura w ziemi, do której spływa woda daje do myślenia i chyba każdego kto odwiedza to miejsce uderza pogłowie, aż nachodzi chwila smutnej refleksji.

The High Line to rewelacyjny pomysł na to jak wykorzystać miejsce po starych torach kolejowych, tak aby w środku Manhattanu stworzyć przestrzeń gdzie choć  na chwilę można odetchnąć od zgiełku miasta.

Nowy Jork to (może przede wszystkim) świetne jedzenie! W każdym sklepie, kiosku, restauracji, barze, spelunie można znaleźć coś 100% wegan 🙂 Codziennie próbowaliśmy innych miejsc, ale przynajmniej raz dziennie i tak wracaliśmy do znakomitego  “Champs’a”. Śniadania z goframi i naleśnikami (nie tylko na słodko), tofucznice, świetne sałatki, kanapki, burgery, ciasta, fake meats …. a wszystko w stylu typowej amerykańskiej jadłodajni z kelnerkami dolewającymi kawę! Rewelacja, brakuje mi takiego miejsca w Warszawie (mimo że cały czas przybywa w stolicy świetnych wegańskich lokali).

champs vegan brooklyn

Champs

champs vegan brooklyn coffee

Champs

A za rogiem Champ’sa był Dun Well Doughnuts, czyli wegańska pączkarnia. Oszczędzę Wam szczegółów co tam się działo. Napiszę tylko tyle, że ich ostatnie pącząki zjadłem już w Europie 🙂

dunwell doughnuts brooklyn vegan

Dun Well Doughnuts

W sumie było świetnie, no jeśli nie liczyć naszych bankowych wtop. Najpierw błędnej wypłaty $$$ w Aliorze na dzień przed wylotem. Zamiast 300 USD gotówki dostałem 201 USD .. oczywiście nie przeliczyłem, podpisałem odbiór, więc reklamacji mi nie uznają. Ale i tak POZDROWIENIA (NOT!) dla kasjerki z oddziału na Fieldorfa. A kilka dni po powrocie do WAW ING zablokował nam kartę debetową, bo okazało się, że ktoś wyczyścił ją na 500 USD. Dziwne, bo użyliśmy jej tylko 3x, płacąc w Macy’s, Apple Store i Zarze. Kasę oczywiście odzyskamy, ale potrwa to kilka dobrych tygodni (miesięcy?). Mamy w tym doświadczenie, 4 lata temu chwilę po powrocie z naszej wycieczki do USA też zczyścili mi kredytówki.

Brat

Brat

W NYC zrobiłem tylko dwa treningi.Cały czas mam biegowego lenia, więc to i tak dobrze. Nie muszę chyba pisać, że NYC to miasto biegaczy i dla biegacze. W ciągu moich biegów praktycznie cały czas widziałem innych biegaczy. Od razu rzuciły mi się różnice – mimo temperatury w okolicach zera i sporego wiatru, wielu Amerykanów biegało w krótkich spodenkach. Nie lubię zakładać zbyt wiele warstw i przegrzewać się w czasie treningu, ale kiedy patrzyłem na nich, było mi po prostu zimno. Druga różnica – wydaje mi się, że oni tam na treningach biegają szybciej. Niedzielne wybiegania robili naprawdę w tempach grubo poniżej 5. Nie wiem czy moja obserwacja ma cokolwiek wspólnego z prawdą, czy może moje “turystyczne” nowojorskie tempo było aż tak wolne (średnia ponad 5min/km).

Odwiedziłem też kilka sklepów dla biegaczy. W sumie kupiłem tylko rękawiczki Brooks’a (bo zapomniałem zabrać z Polski). Asortyment bardzo podobny, prawie te same kolekcje ciuchów i butów. Oczywiście wszystko taniej niż w Polsce, chociaż to akurat odnosi się raczej do wszystkiego, nie tylko sprzęty dla biegaczy.

cliff bars vegan batony

Zapasy Cliff’ów

Np. w Polsce Cliff’y kosztują do 10 PLN. W USA w każdym kiosku czy sklepie kosztują max 5 PLN, a w wielu miejscach są częste “przeceny” gdzie 1xCliff = 1 USD (załóżmy, że kosztuje wtedy 3,40 PLN!!). Dlatego zrobiłem Cliff’owe zapasy 🙂

[youtube=http://youtu.be/Y5fFw35AaHQ]

A tu podsumowanie naszego wyjazdu w 15 sekund.

Na roztrenowaniu

Dziś będzie mało o bieganiu, bo cały czas jestem w ostrym roztrenowaniu. Ale tym razem robię to z głową. Staram powalczyć z siłą i “core stability” (czyli silne i wytrzymałe mięśnie, dla mnie sczególne ważne te od pasa w górę), która bardzo pomaga przetrwać maratony i biegi ultra, a na metę wbiega się wyprostowanym:)

Cross fit MGW Warszawa

Siłę próbuję zbudować na zajęciach crossfitu. Wiem, że to nie brzmi zbyt dobrze, bo nie jestem i nigdy nie byłem fanem “kultury cross fitu”. Chodzi mi o robienie wspólnych zdjęć po każdym ćwiczeniu, hasła motywacyjne, przybijanie piątki itp. W bieganiu takie rzeczy oczywiście też funkcjonują, ale jest tego znacznie mniej. Pozatym bieganie to sport raczej indywidualny, kiedy w cross fit’cie społeczność i ćwiczenia w grupie to esencja.

Ale wybrałem chyba optymalne miejsce dla mnie. To miejsce gdzie można spotkać fajnych ludzi, którzy traktują zajęcia bez niepotrzebnej napinki, a po treningu można zawsze kupić jakieś wegańskie jedzenie, albo batony Cliff czy nasze ZmianyZmiany.

A po ćwiczeniach ważna jest regeneracja i jedzenie 🙂 Wczoraj po raz pierwszy raz w życiu miałem okazję zamówić w Warszawie wegańską pizze z dowozem do domu. Factory Night Pizza z Pragi wprowadziła niedawno do swojego menu Vegan Pizze. Ser + sejtan lub pepperoni. Oczywiście wegańskie. Zero warzyw, zero tofu:). Na zdjęciu widać, że jest dobrze! Stosunek ceny do produktu też zadawalający.

pizza wegańska

pizza wegańska

Teraz zmiana tematu 🙂 Większość moich znajomych wie, że kiedyś mieszkałem w Australii. Moim głównym zadaniem na Antypodach były studia podyplomowe oraz prace dorywcze, które pomagały mi się tam utrzymać. Mało kto wie, że “po godzinach” wydzierałem się w zespole punkowym The Collapse. Zagraliśmy wiele koncertów i jedną trasę po całej Australii kiedy miałem już wyjeżdżać z kraju. Po moim wyjeździe zespół się rozpadł. Nagraliśmy kilka Ep’ek, i split EP. Graliśmy szybko … nasze koncerty nie trwały dłużej niż 20 minut 🙂 Piszę o tym, bo znalazłem na youtube naszą EP. Jakbym dobrze poszukał to mam gdzieś w domu winylową płytę z tym materiałem.

Pytacie o Leo, psa, którego ponad miesiąc temu znalazłem u siebie pod bramą. Myślałem, że trochę go podleczę (od pierwszego cierpiał na okropny kaszel), podtuczę (był naprawdę strasznie, strasznie wychudzony), umyję i poszukam dla niego jakiegoś domu. Nie za bardzo miałem ochotę na dwa psy w domu. Niestety 2 tyg. kuracji antybiotykiem nie pomogły. Pewnego dnia pies strasznie osłabł, zaczęły się duszności. W środku nocy wylądowałem z nim na weterynarskim ostrym dyżurze. Po badaniach typu echo serca, ekg, wet wydał diagnozę – ciężka choroba serca, ludzi w takim stanie wpisywani są na listę do przeszczepu … u psów stosuje się leki, które wyprowadzają na prostą, a potem … no właśnie, to dopiero przed nami. Prawda jest taka, że Leo już nigdzie nie oddaje. Będzie się “męczył” ze mną. Do końca.

Leo

Leo pod tlenem

A w przyszłym tygodniu zaczynam urlop i będę biegać w zupełnie innej strefie czasowej 🙂 Ale wcale nie będzie cieplej.

Biegać, trenować

rzym lotnisko polsat

Miałem 6 dniową przerwę w treningach. Kolejny wyjazd do Rzymu (tym razem służbowy) po prostu nie pozwolił na bieganie. Od wczoraj znów biegam, rozciągam się i rolluje. Za niecałe 2 miesiące startuję w Sudeckiej Setce – już samo myślenie o dystansie motywuje do ciężkich treningów. W Rzymie rozmawiałem z Piotrem Kuryło, który powiedział, że Sudety są ciężkie do biegania. Trochę mnie to przestraszyło, dlatego po wczorajszym dość lekkim wybieganiu, pojechałem dziś do Falenicy aby poszaleć na tamtejszych górkach. Ostatni raz gdy tam byłem, biegłem dwie edycje Falenickich Biegów Górskich, dlatego znam to miejsce dość dobrze. Powtórzę się, ale naprawdę jeśli chodzi o Warszawę, jest to najlepsze miejsce do biegania crossów i górek.

falenica sciezka biegowa wydma

wawer sciezka biegowa bieganie falenicaZrobiłem dość szybkie, 4 pętle po 3,6 km + dobieg z i do samochodu. Biegło się świetnie, choć oczywiście bylem zmęczony. Od zimy jeszcze lepiej oznakowano trasę. Prócz tabliczek, namalowano strzałki na drzewach – więc nie idzie się zgubić 😉 O dziwo nie spotkałem ani jednego biegacza!

vegan pizzaJako że myślami wracam jeszcze do Włoch, po treningu zjadłem posiłek regeneracyjny, czyli lekko przypaloną, home-made vegan pizza (z serem wegańskim). Smakowało.

Italian vegan

A w samym Rzymie weganie jedzą tak. Jak dla mnie to właśnie takie jedzenie, a nie pizza czy makaron, stanowią esencję włoskiego żarcia.

Zostając przy pożywieniu – odkryłem, że jest wreszcie w dostępne w Polsce białko ( + inne sportowe odżywki) z konopi. Wszystko dzięki Good Hemp Polska . Produkty oczywiście 100% wegan. To nie jest reklama (osobiście stosuję hemp z innej firmy), ale to znak, że wreszcie coś się w tej sprawie rusza nad Wisłą. Od kilku lat na śniadanie piję shake’a z konopi + owoców. Rewelacyjne źródło białka, aminokwasów i innych potrzebnych bajerów.Ja sprowadzam odżywki z UK, ale kto wie, może skuszę się na Good Hemp, szczególnie, że cenowo wygląda to dość dobrze.

Animal friendly, czyli trochę o butach do biegania

weganskie buty bieganie brooks

Weganizm to nie tylko to co jemy, ale też to w co się ubieramy, w czym śpimy (puchowa pierzyna, czy wełniany koc odpada), czym się myjemy i takie tam 🙂 Jak to mówi mój szanowny brat, sama dieta jest dobra na cerę, jeśli naprawdę chcemy zrobić coś dla zwierząt to weganizm nie może być tylko „gastronomiczny”.

Skórzane obuwie przestałem nosić po przejściu na weganizm. Pamiętam, minę mojej mamy kiedy oświadczyłem, że jednak nie będę chodził w tych „wyproszonych” i „dopierocokupionych” martensach 🙂 Wierzcie mi, że zdobycie czegoś nieskórzanego na nogi, a szczególnie takiego co by nadawało się do noszenia zimą, w Polsce lat 90 wcale nie było łatwe. Nawet nie pamiętam co wtedy nosiłem na nogach (chyba jakieś turystyczne buty z udawanego gore-tex’u). Latem było oczywiście łatwiej – podróbki conversów, a potem te oryginalne, były dość łatwo dostępne.

Sprawy zmieniły się na lepsze po wyjeździe do Australii i Malezji. Tam po prostu non stop chodziłem w klapkach i szmacianych vansach 😉

Ale trzeba przyznać, że od kilku dobrych lat i nad Wisłą, sprawy ze „szmaciakami” mają się naprawdę nieźle. Kupno obuwia z syntetycznych materiałów na każdą okazję nie przysparza wielu problemów. Wystarczy kilka sekund w google i od razu znajdziemy marki, które po prostu specjalizują się w tym.

Z butami do biegania też nie ma problemu. Może przesadą jest stwierdzenie, że większość butów do biegania jest wegańska, ale naprawdę wystarczy krótki research i już wiadomo w czym powinno się biegać.

TU ZNAJDZIECIE LISTĘ PRODUCENTÓW SPRZĘTU SPORTOWEGO I AKTUALNE INFORMACJĘ, KTÓRE MODELE BUTÓW SĄ OK DLA WEGAN (VEGAN ATHLETIC SHOES)

Cieszy, że z mainstreamowych marek Inov8 oraz Pearl Izumi są 100% wegan.

Ale zawsze trzeba być czujnym – na expo w czasie maratonu w Rzymie na stoisku firmowym mojego „kochanego” Brooks’a, prawie wcisnęli mi buty ze świni. Chodziło o nową, bardziej life style’ową, kolekcję Brooks Heritage. Pan z obsługi zarzekał się, że to materiał jest syntetykiem i że oni dbają o wegan. Na szczęście nie było mojego rozmiaru. Po powrocie do domu chciałem je kupić online, na szczęście na swoich stronach Brooks sam informował, że materiał tych butów jest bardzo daleki od bycia syntetykiem …

Maraton Warszawski

3 godziny 29 minut 42 sekundy. Tyle udało mi się nabiegać w niedzielnym PZU Maratonie Warszawskim. Nowa życiówka poprawiona o ponad 10 minut. Zadanie wykonane. Czuje się wrześniowo spełniony. To mój pierwszy maraton, który przebiegłem w średnim tempie poniżej 5 min/km (4:56). Moje średnie tętno wyniosło 153/m, więc można napisać, że biegłem na lekkim zapasie.

photo 1

photo 2

I rzeczywiście – wystartowałem dość spokojnie, około 70 metrów za „balonikiem” na 3:30. Plan był taki, że biegnę na luzie, z założeniem, że nie popełniam błędów z Krakowa, czyli pije na punktach z wodą, nie szaleję z tempem, starając urzymać się w okolicach 5:00 i nie wyprzedzam (!!!!) grupy na 3:30. Szczerze mówiąc, właśnie tak przebiegł mój maraton. Cały czas kontrolowałem sytuację, nie było ściany, nie było kryzysu. Leciałem zgodnie z planem, po prostu ciesząć się biegiem i kibicami, którzy tego dnia dość licznie stawili się na naszej trasie. Zresztą ludzie, którzy wychodzą na ulicę by kibicować maratończykom, chyba nie zdają sobie sprawy jak wiele to dla nas znaczy, jak bardzo pomaga dopingiem. Biegnąc przez Solec, Wilanów, Ursynów, a potem przez Most Poniatowskiego czułem się jak na Igrzyskach. Nieprzerwany szpaler kibiców, transparenty, okrzyki – to po prostu ładuje niesamowitą siłą i stanowi paliwo, które pozwoli przebiec kolejnych kilka kilometrów. Ja sam bylem w bardzo komfortowej sytuacji, ponieważ jak zwykle mogłem liczyć na sprawdzone i zgrane moje „maratonskie crew” –  Ewa, Arek, Andrzej, Ponti, którzy dzielnie przemierzali stolicę aby zobaczyć i wspomóc mnie na 16, 30 i 35 kilometrze maratonu. A na ostatnich 3 km „przejął” mnie Dominik i dopingując i nadając ospowiednie tempo, dzielnie pilotował aż do bramy Narodowego. Niesamowite wsparcie i luksus!

Finisz na Stadionie Narodowym to osobna historia. Przyznam się, że mało pamiętam z mety ubiegłorocznego Maratonu. Byłem po prostu zbyt zmęczony, aby przejmować się tym co się działo na około. W tym roku założenie było inne – cieszę się i napawam finiszem wśród tysięcy kibiców. Celebruję moment biegu przez tunel, a potem ostatniej prostej. Nawet kosztem wyniku. Udało się wykonać wszystko z tej listy, nawet bez urywania z wyniku. Do bramy stadionu doprowadził mnie Dominik, potem jeszcze przed tunelem, do walki na ostatnich metrach zagrzewał mnie Bartezz’a z teamu VR (który zrobił wynik poniżej 3h). Sama płyta Stadionu to doping tysięcy kibiców, który porwał mnie totalnie. Wykrzesałem jeszcze siły, by na ostatniej prostej ścigać się (sądząc po koszulce) z fanem triathlonu. Wygrałem o kilka sekund. Na mecie wyłapali mnie Ewa, Arek, Andrzej, Pont i Kargo, którzy stali zaraz za barierkami. Ogarnęła mnie ogromana radość, a ciało wypełniło się w 100% endorfinami!

photo 3

photo 22

W ogóle to był bardzo udany biegowy weekend, spędzony w doborowym towarzystwie. Sobota była dla nas dniem ładowanie kalorii (najpierw w domu, potem w Loving Hut, a na końcu na pasta party organizowanym przez zespół VEGE RUNNERS (chociaż tu już nie byliśmy w stanie jeść zbyt wiele)). Wieczorem dołączył do nas Bartezz i generalnie zrobiło się już bardzo wesoło. Właściwie zapomnieliśmy o biegu.

Teraz moje ciało domaga się odpoczynku od biegania, dlatego na kilka tygodni (min. 2) zawieszam treningi i oddaje się błogiemu leniuchowaniu. Nie mam już żadnych planów startowych na ten rok, na przyszły jak na razie marzy mi się Rzeźnik.

Teraz po prostu muszę skupić się na trochę innej walce, która też kosztować mnie będzie wiele enrgii.

[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=wOur8qXvpnk]

A to hit thego maratonu, katowaliśmy ten klip w przedmaratoński wieczór, a i na samym maratonie co niektórzy krzyczeli słynne „Richard, Richard !!!!” 😉

Chudy Wawrzyniec

Mija drugi tydzień od ukończenia „Chudego Wawrzyńca„, czyli mojego pierwszego, górskiego biegu ultra (54 km). W Ujsołach pojawiliśmy się na dwa dni przed startem. Wynajeliśmy domek (Ewa + ja + Dominik z Rodziną) i ciezyliśmy się chwilą relaksu. Na dzień przed startem dojechała reszta załogi czyli Kuba, Marcin i Żur z Szuwar. Pogoda była bardzo dobra … ale nie na bieganie. Upał i zero chmur. Nie przejmowaliśmy się tym za bardzo, bo prognoza zapowiadała deszcz i ochłodzenie. Rzeczywiście, w piątek zaczęło się chmurzyć, a wieczorem po odprawie technicznej już prawie topiliśmy się w deszczu. Rozpętała się też burza – takich piorunów dawno nie widziałem. Tuż obok naszego domu, pobliski potok rozwalił solidny mostek.

Do Ujsołów wyjechaliśmy około 3:25 rano. Stamtąd 20 minut później zabrał nas na start autobus. Trochę padało, było chłodno, ale w porównaniu z pogodą sprzed niespełna 2h i tak było bardzo komfortowo. Wystartowaliśmy o 4.35 rano ( 5 minut obsówy z uwagi na rozkład PKP i naszą przeprawę przez przejazd kolejowy). Najpierw 5 km po asfalcie. Luzik. Tempo 5.30/min (okazało się, że tego dnia szybciej już nie pobiegniemy). Wszyscy biegacze jeszcze rezem w grupie. Potem w prawo i wbiegamy w czerwony szlak. Najpierw między gospodarstwami, potem już w prawdziwe góry. Wydawało się ostro, ale bardziej przeraził mnie pierwszy zbieg. Było bardzo stromo, trawiastą nartostradą w dół. Przebierałem nogami ile sił, ale to chyba nie wystarczyło, bo poczułem ból w kręgosłupie – a to dla nowość. Starałem się o tym nie myśleć. Potem stabilizacja i wpadłem już w wir wyścigu. Pierwsze 26 km były dla mnie dość ciężkie. Nie zwykłem startować o 4.30 rano, i chyba po prostu czułem się niewyspany i nie rozgrzany (biegowo). Wlokłem się za Dominikiem. Podbiegi były strome i dość ciężkie. Nie zapomnę tego uczucia gdy wspinając się (chyba) na Kikułę, spojrzałem w górę i zobaczyłem niekończący się sznur biegaczy, mozolnie walczących ze wzniesieniem. Nie mogłem ujrzeć ich końca. Trochę mnie ten widok przeraził, bo byłem zmęczony, a byliśmy dopiero na początku przygody. Od tego czasu na podbiegach, aby nie niszczyć sobie psychiki, patrzylem już tylko pod nogi.

photo 5

Dominik na trasie Wawrzyńca 

26 km to punkt kontrolny w schronisku na Wielkiej Raczy (1236 m npm). Zrobiliśmy krotki przystanek – zadłemjem cliffa i kilka daktyli, uzupełniłem wodę w bidonie i wypiłem colę na spółę z Dominikiem. To był ten moment kiedy poczułem wreszcie przypływ energii. Wreszcie zaczeło mi się dobrze biec!

Na około mgła, trochę padało (bez burzy) więc nie mieliśmy szans na podziwianie widoków. Generalnie mało widzieliśmy 😉 „Peleton” biegaczy już się rozpłoszył, dlatego biegliśmy raczej samotnie, we dwójkę. Od czasu do czasu kogoś wyprzedzaliśmy, albo byliśmy wyprzedzani.

photo 22

punkt kontrolny na przegibku

37 km to punkt kontrolny w schronisku na Przegibku (1000 m npm) i zarazem jedyny punkt żywieniowy na trasie 50+. Przebrałem koszulkę, wyczyściłem potwornie zabłocone buty. Pożarłem cliffa, rodzynki i pomarańcze, kilka kawałków banana, uzupełniłem zapas wody. Miałem ochotę zostać tam trochę dłużej, ale zwyciężyło poczucie przyzwoitości. To zawody, nie piknik:)! Wybiegliśmy i tak naprawdę potem było już tylko ciężko. Podbiegi/podejścia jeszcze jakoś znosiłem, ale zbiegi stały się naprawdę uciążliwe. W pewnym momencie (praktycznie tym samym) mnie i Dominika zaczął boleć mięśień o którego istnieniu wcześniej nie mieliśmy pojęcia (gdzieś w okolicach wyrostka robaczkowego). Na cześć naszego wysiłku i tego biegu nazwaliśmy go „mięśniem Wawrzyńca”. Przygotowując się do tego biegu trenowałem zbiegi, ale robilem to w „miejskich warunkach”. Zbiegając po asfalcie, albo zwykłą leśną ścieżką można sobie pozwolić na drobnienie kroków i precyzyjne spadanie na śródstopie. Ale to nie wystarcza. Na Wawrzyńcu strome zbiegi oznaczały przede wszystkim kamienie, kamienie które nie pozwalały mi złapać odpowiedniego, wyuczonego rytmu. I to właśnie było dla mnie w tym biegu najtrudniejsze.

photo 4

Po rozdzieleniu tras 50+ i 80+  przyszła kolej na duży zbieg. Gdzieś w duchu miałem nadzieję, że może to już ten ostatni zbieg do mety w Ujsołach. Niestety myliłem się. Czekała nas jeszcze wspinaczka na Muńcoł. Mało już z tego pamiętam. Trochę mnie już wszystko bolało. Biegliiśmy sami z Dominikiem wśród wysokich drzew, ścigając się tylko z generałem Polko, którego spotkaliśmy na trasie. Chęć wygrania z ex komandosem, byłym dowódcą GROM-u, była ostatnią iskrą motywacji jaka we mnie się jeszcze tliła (ostatecznie generał dobiegł na metę 5 minut po nas) . Po Muńcole przyszedł wreszcie czas na ostatni zbieg. Chyba z 5 km w dół. Radość szybko zmieniła się w złość i rozdrażnienie. Tam już naprawdę wszystko bolało 🙂 Bolało i dłużyło się niesamowicie. Kamienie, jakieś potoki, błoto często po kostki, mini urwiska –  czasem wydawało mi się, że ten odcinek był wręcz trochę niebezpieczny. Wreszcie dobiegliśmy do wypłaszczenia, mostku i … upragnionego asfaltu. Są Ujsoły! Od razu zacząłem szukać wzrokiem wieży kościoła, obok którego miała być meta. Zobaczyłem ją i …. wydała mi się strasznie daleko! Koszmar:) Zaczeliśmy z Dominikiem nabierać szybkości, mineliśmy jakiegoś biegacza, który resztkami się szedł chodnikiem. Coś chyba do niego krzyknąłem, bo kolega przyłączył się do naszego finiszu. W trójkę wpadliśmy na mostek i wtedy poczułem ogromną radość w sercu, taką, której już bardzo dawno w bieganiu nie czułem. Wreszcie meta – szczęście i satysfakcja. Nasz czas to 8 h 15 min! Jeśli dobrze pamiętam to przed biegiem zakładaliśmy, że wszystko poniżej 9 h będzie ok – więc zmieściliśmy się w planie. Przed nami przybiegł Kuba (ze znakomitym czasem poniżej 7 h 30), chwilę po nas na mecie pojawił się Marcin. Żur z Szuwar, który pokusił się na trasę 80+ zrobił poniżej 11h.

Z perspektywy czasu wiem, że bieg był dla mnie trudniejszy niż przypuszczałem. W podbiegach/podejściach dałem radę, gorzej było ze zbiegami. Te zawody były świetnym przeżyciem, pokazały mi w jakiej jestem formie. Mimo sporego zmęczenia złapałem bakcyla górskich biegów ultra i już teraz wiem, że zapiszę się na przyszłoroczny Bieg Rzeźnika.

photo 21

Lubię biegać z muzyką. Na trasę Wawrzyńca zaprałem swojego ipoda mini, ale do głowy mi nie przyszło aby go włączyć. Czułem po prostu, że muzyka zeppsułaby uczucie bliskości natury, biegaczy i mojego pierwszego doświadczenia w zawodach ultra.

W drodze powrotnej mieliśmy niestety dość przykrą i pechową przygodę. Mam nadzieję, że w przyszłości bardziej będę bardziej wspominał sam bieg na Chudym, niż ostatnie 5 godzin naszej wycieczki.

Sprzęt w którym biegłem:

-buty Brooks Cascadia 7

-skarpety CEP

-plecak Salomon Lab 5

-kurtka Brooks LSD Lite III

-koszulka i spodentki też od Brooks’a

-latarka czołówka w sumie się nie przydała

-bateria mojego Garmina 610 nawet wytrzymała cały wyścig. Pewnie dlatego, że biegłem bez pulsometra,  na „oszczędnym trybie”

W czasie biegu zjadłem:

– 1 x baton Cliff, 2 żele SIS, daktyle, rodzynki, banany, pomarańcze. Piłem wodę i trochę coli.

Teraz powoli wracam do treningów. Już niedługo Maraton Warszawski. Chcę zrobić 3:30.