Po „Lewym Sierpowym”, „Kosmosie” i „Aloha’e” (jak to się odmiena?:), ZmianyZmiany wprowadzają Perardę. Baton dla sportowców, coś co w czasie treningu czy zawodów doda każdemu sił i … motywacji do jeszcze większego wysiłku 🙂 Dotychczas w trakcie długich wybiegań czy zawodów ultra, temat batonów energetycznych kończył się na Cliff’ach. ZmianyZmiany lubiłem, ale jadłem raczej „po”, jako dodatek do „recovery”. Tymczasem skład Petardy powoduje, że to właśnie ten baton będzie za 3 tyg. moim towarzyszem na Rzeźniku. Petarda = spirulina, nerkowce, maliny, chia, pestki dyni, orzechy brazylijskie i daktyle.
Archiwa tagu: trening
NYC
Spędziłem “rodzinny” tydzień w Nowym Jorku. Na wycieczkę wybraliśmy się z bratem oraz Ewą i Izą. Było super. We wrześniu na Flipo.pl “ustrzeliliśmy” lotniczą okazję – bilet WAW-LDN-NYC-LDN za 850 PLN (loty British Airways i Delta Airlines). Potem szybki booking apartamentu na Williamsburgu (Brooklyn), oczywiście przez Airbnb i lecimy!
Zobaczyłem w sumie dwa nowe miejsca, które stworzono po naszej ostatniej wizycie w 2010r. Chodzi o WTC Memorial i The High Line.
WTC Memoriał robi piorunujące wrażenie, ta przeklęta dziura w ziemi, do której spływa woda daje do myślenia i chyba każdego kto odwiedza to miejsce uderza pogłowie, aż nachodzi chwila smutnej refleksji.
The High Line to rewelacyjny pomysł na to jak wykorzystać miejsce po starych torach kolejowych, tak aby w środku Manhattanu stworzyć przestrzeń gdzie choć na chwilę można odetchnąć od zgiełku miasta.
Nowy Jork to (może przede wszystkim) świetne jedzenie! W każdym sklepie, kiosku, restauracji, barze, spelunie można znaleźć coś 100% wegan 🙂 Codziennie próbowaliśmy innych miejsc, ale przynajmniej raz dziennie i tak wracaliśmy do znakomitego “Champs’a”. Śniadania z goframi i naleśnikami (nie tylko na słodko), tofucznice, świetne sałatki, kanapki, burgery, ciasta, fake meats …. a wszystko w stylu typowej amerykańskiej jadłodajni z kelnerkami dolewającymi kawę! Rewelacja, brakuje mi takiego miejsca w Warszawie (mimo że cały czas przybywa w stolicy świetnych wegańskich lokali).
A za rogiem Champ’sa był Dun Well Doughnuts, czyli wegańska pączkarnia. Oszczędzę Wam szczegółów co tam się działo. Napiszę tylko tyle, że ich ostatnie pącząki zjadłem już w Europie 🙂
W sumie było świetnie, no jeśli nie liczyć naszych bankowych wtop. Najpierw błędnej wypłaty $$$ w Aliorze na dzień przed wylotem. Zamiast 300 USD gotówki dostałem 201 USD .. oczywiście nie przeliczyłem, podpisałem odbiór, więc reklamacji mi nie uznają. Ale i tak POZDROWIENIA (NOT!) dla kasjerki z oddziału na Fieldorfa. A kilka dni po powrocie do WAW ING zablokował nam kartę debetową, bo okazało się, że ktoś wyczyścił ją na 500 USD. Dziwne, bo użyliśmy jej tylko 3x, płacąc w Macy’s, Apple Store i Zarze. Kasę oczywiście odzyskamy, ale potrwa to kilka dobrych tygodni (miesięcy?). Mamy w tym doświadczenie, 4 lata temu chwilę po powrocie z naszej wycieczki do USA też zczyścili mi kredytówki.
W NYC zrobiłem tylko dwa treningi.Cały czas mam biegowego lenia, więc to i tak dobrze. Nie muszę chyba pisać, że NYC to miasto biegaczy i dla biegacze. W ciągu moich biegów praktycznie cały czas widziałem innych biegaczy. Od razu rzuciły mi się różnice – mimo temperatury w okolicach zera i sporego wiatru, wielu Amerykanów biegało w krótkich spodenkach. Nie lubię zakładać zbyt wiele warstw i przegrzewać się w czasie treningu, ale kiedy patrzyłem na nich, było mi po prostu zimno. Druga różnica – wydaje mi się, że oni tam na treningach biegają szybciej. Niedzielne wybiegania robili naprawdę w tempach grubo poniżej 5. Nie wiem czy moja obserwacja ma cokolwiek wspólnego z prawdą, czy może moje “turystyczne” nowojorskie tempo było aż tak wolne (średnia ponad 5min/km).
Odwiedziłem też kilka sklepów dla biegaczy. W sumie kupiłem tylko rękawiczki Brooks’a (bo zapomniałem zabrać z Polski). Asortyment bardzo podobny, prawie te same kolekcje ciuchów i butów. Oczywiście wszystko taniej niż w Polsce, chociaż to akurat odnosi się raczej do wszystkiego, nie tylko sprzęty dla biegaczy.
Np. w Polsce Cliff’y kosztują do 10 PLN. W USA w każdym kiosku czy sklepie kosztują max 5 PLN, a w wielu miejscach są częste “przeceny” gdzie 1xCliff = 1 USD (załóżmy, że kosztuje wtedy 3,40 PLN!!). Dlatego zrobiłem Cliff’owe zapasy 🙂
[youtube=http://youtu.be/Y5fFw35AaHQ]
A tu podsumowanie naszego wyjazdu w 15 sekund.
Wracam do gry
Wróciłem wreszcie do treningów po Sudeckiej Setce. Wiem, że od startu w Boguszowie-Gorcach minęly już ponad 3 tygodnie i że powiniennem zacząć biegać już znacznie wcześniej. Ale po prostu nie chciało mi się. Zamiast biegania, robiłem „pompki”, „brzuszki” i ćwiczenia na „core stability”. Dobrą stroną roztrenowania było to, że na pierwszym treningu po prostu chciało mi się biec. Robiłem to z radością, nie było traumy 100 km, rozpamiętywania tamtego bólu i zmęczenia.
A, jak widać na załączonym obrazku, byłem trochę zmęczony. To zdjęcie (a właściwie screen shot z nagrania kamerą GoPro) zrobił Domink na punkcie żywieniowym 72 km. To był ciężki moment zawodów. Wiedzieliśmy, że się nie wycofujemy, ale bardzo długo zbieraliśmy się w dalszą drogę. Właśnie z myślą o takich momentach na trasę biegu zabrałem ipoda, z którym na treningach właściwie się nie rozstaje. Chciałem żeby muzyka dała mi kopa na ostatnich kilkunastu kolometrach biegu. O dziwo nie skorzystałem z tego. I nie chodzi tu absolutnie o to, że nie chciałem psuć sobie doznań obcowania z przyrodą, czy coś w tym stylu. Po prostu mimo ogólnego zmęczenia i rozdrażnienie, po prostu totalnie nie miałem ochoty na słuchanie muzyki.
Ale w „wigilię” Sudeckiej Setki puściłem zobie najnowszy kawałek Madball’a, który o dziwo bardzo pasowal do tego co miało mnie czekać na sudeckich szlakach i który siedział mi w głowie w trakcie zawodów (nie, nie nuciłem sobie w czasie biegu:)).
W ogóle to w moim przypadku dobór muzyki ma duży wpływ na ostatnie kilometry wszelkich zawodów. Szczególnie maratonów. Mam nawet listę ulubionych kawałków, które ustawiam sobie na metę zawodów.
Iron To Gold – The Power of One
Ignite – Slow Down
Victims – This is the End
Na koniec wklejam linka do mojego nowego wpisu na Fpiec.pl
15 dni do maratonu
Mam już za sobą 5 „pochorobowych” treningów (zaraz będzie szósty). Robię i do startu będę robił już tylko tempówki, biegi regeneracyjne i długie wybiegania. Zobaczymy jak pójdzie, choć moja pewność siebie wystawiona jest na ciężką próbę. Szkoda, że nie pobiegłem w Wiązownej. Polsat Biega nabiegał tam kilka świetnych wyników (Dominik pobiegł na 1h35 min!!!). Takie zawody są dobrym sposobem na sprawdzenie swojej formy – jeśli pobiegniesz dobrze – wiesz na co cię stać. Jeśli wystartujesz poniżej oczekiwań – lokalizujesz problem i masz jeszcze czas na poprawę. Taka próba generalna , której mi zabraknie.
Jak pech to pech
Pamiętacie pewnie jak nie wylosowali mnie na „Rzeźnika”. Jakoś to przebolałem. Nowym celem i wyzwaniem był powrót sierpniowy na trasę Chudego Wawrzyńca (80+km). Niestety, biegi ultra chce w Polsce biegać coraz więcej osób. Limit 700 osób na Wawrzyńca został przekroczony, organizatorzy zapowiedzieli losowanie, w którym oczywiście odpadłem :). Ze względu na moje „szczęście” chciałem zagrać w Totka (kumulacja 25 mln.) Też się nie udało. Nie miałem gotówki, a w Promenadzie jak na złość wysiadły wszystkie bankomaty. Welcome to my life :). Oczywiście nie poddaję się jeśli chodzi o ultra. Dominik (którego wylosowali na Wawrzyńca, ale solidarnie rezygnuje z biegu) wymyślił taki plan:
czerwiec – Sudecka Setka
lipiec – Adventure Run
Jeśli chodzi o trening to tu jest akurat dobrze. Od kilku tygodni pracuję nad szybkością. Robię przede wszystkim tempówki (a mniej klasycznych interwałów). Plan wygląda tak – pon – wolne, wt – szybkość, śr – recovery run, czw – szybkość lub siła, pt – wolne, sobota – wolno + przebieżki, nd – długie wybieganie. Czuję, że są postępy ale wszystko i tak wyjdzie w praniu, czyli na zawodach. Pierwsze już za 2 tygodnie we Wiązownej.
Na koniec krótki film o bieganiu i macieżyństwie:
[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=oauocB3p9lM&feature=share&list=PLxumoM5LXuxlimevVXla1LI2NqTqPTvO-&index=4]
Przy okazji polecam WegeMaluch , portal i sklep internetowy dla wegetariańskich/wegńskich dzieci i rodziców. Zaopatruje się tam m.in. w ekologiczną chemię 🙂
zdrada biegowych ideałów ;)
Jestem w stanie biegać po najgorszym mrozie, ale nie cierpię ślizgawki i zawalonych błotem śniegowym chodników. Po ostatnim niedzielnym wybieganiu, które trwało ponad 2h:15 min. , a w czasie którego udało mi się zrobić tylko 22 km, doszedłem do momentu kiedy trzeba było coś zmienić. Do maratonu zostało mi 6 tygodni; szybkości nie da się robić w takich warunkach i dlatego postanowiłem zdradzić i zrobić trening na bieżni mechanicznej.
Na bieżni ostatni raz biegałem chyba z 10 lat temu, kiedy chciałem się odchudzić i dlatego częściej odwiedzałem siłownię. Nie wspominam tego dobrze i kojarzy mi się przede wszystkim z bóle kolan i nudą.
Nie jest też tajemnicą, że panuje, trochę nieładne i nieprawdziwe, przekonanie, że biegacze, którzy w zimę uciekają pod dach nie są prawdziwymi twardzielami, bo boją się zimna, kontuzji, itp. Przyznam się bez bicia, niejednokrotnie wypowiadałem podobne opinie.
Teraz mogę się przyznać. W poszukiwaniu szybkości, kardio, itp , sam uciekłem pod dach. Założenia treningu dość ambitne. 30 min wolno (5.20 – 5:00) – 20 min szybko (4.45 – 4.30) – 7 min wolno (5:20) – 20 min szybko (4:45 – 4.30) – 10 min wolno (5:10). 87 minut biegania i na liczniku ponad „17 km”, plan calkowicie zrealizowany. Dodatkowo aby zbliżyć się do warunków naturalnych, ustawiłem nachylenie bieżni na 1%. Założyłem i zaprogramowałem swojego Garmina 620 (ustawiłem tempa, czas, itp). To niestety okazało się błędem. Czujnik prędkości znajdujący się w nowym pulsometrze dołączanym do nowych Garminów, mijał zupełnie z rzeczywistością wyświetlaną na bieżni. Średnio tempo wg odczytu bieżni było blisko o minutę szybsze od odczytu zegarka. W 620’ce nie ma szans na kalibracje czujnika z zegarkiem. Wszystko powinno dziać się automatycznie, a niestety w rzeczywiści prezentuje się to dość słabo. Następnym razem sobie to odpuszczę i zostawię tylko funkcję pulsometra.
Generalnie jestem zadowolony z „treningu w miejscu”. Przede wszystkim nieźle się zmęczyłem ( a o to chodziło), a dzięki temu poprawiłem wiarę w moją wydolność oddechową:) Warto jeszcze zwrócić uwagę na zagrożenia związane z treningiem na bieżni mechanicznej – po pierwsze trzeba być cały czas skoncentrowanych na 100%. Przy dłuższych i szybszych treningach chwila nieuwagi może zakończyć się utratą równowagi i upadkiem. Monotonia to druga sprawa – niedość że się męczysz biegnąc w miejscu, to jeszcze nudzisz się niesamowicie, a czas płynie strasznie wolno. Muzyka w uszach to chyba jedyne udogodnienie, bo ani oglądać tv ani czytać gazety się nie da.
A dziś wieczorem jeszcze 60 min na wolno. Już nie w miejscu, a na śniegu.
Czy jak jest zima, to naprawdę musi być zimno?
Tak jak przepuszczałem, losowanie dodatkowych miejsc na Bieg Rzeźnika, nie było szczęśliwe dla drużyny Polsat Biega. Wylądowaliśmy na liście zapasowej, na jakimś miejscy w trzeciej setce …. trudno, jak nas nie chcą, nie będziemy się prosić. Nie wiedzą co tracą 😉 Zaczeliśmy więc szukać jakiejś alternatywy do Bieszczad. Nie czuję się jeszcze na siłach (przede wszystkim psychicznych) aby rzucić się na górskie 100 km, więc po przefiltrowaniu kalendarza imprez ultra w Polsce wyszło, że musimy wrócić na Chudego Wawrzyńca, tylko tym razem wybrać dłuższą trasę (80 km). Według mnie to trudniejszy bieg niż Rzeźnik, bo na Wawrzyńcu lecisz sam 55 lub 80 km i właściwie możesz liczyć tylko sam na siebie. Oczywiście są punkty kontrolno-odżywcze (dwa:) ) ale nie ma przepaków, więc na starcie musisz mieć wszystko co może Ci się przydać przez kolejne 80 km wyścigu.
Kiedyś lubiłem bieganie po śniegu, teraz kiedy ścigam się z czasem, aby wyrobić formę na Rzym, trochę przeklinam ten chłód i biel za oknem. Ciężko robić szybkość w takich warunkach. O kontuzję łatwo – mięśnie i stawy odbite, a o zwichnięcie też nie trudno. Mimo wszystko trenuję na pełnych obrotach. Wczoraj na polsatowym treningu robiliśmy, na koniec 45 minutowego lekkiego crossu po górkach, ulicach i wszystkim innym „co było pod ręką”, 4 x szybkie 400 m na stadionie Agrykoli. Tempo w sumie bardzo dobre, bo w granicach 4.0 na min, ale ten ubity, zmrożony śnieg czuję w kościach nawet teraz, czyli blisko 16 h po treningu.
A gdy nie muszę kręcić prędkości, biegam sobie wieczorami po mojej „wsi” i straszę ludzi (zwierzęta pewnie niestety też) i kierowców czołówką.
Zacząłem ostatnio oglądać drugą część duńskiego serialu Broen (Most). Bardzo lubię skandynawskie filmy i książki. Przede wszystkim za to, że pokazują Skandynawię, którą jestem w stanie lubić. Bo w rzeczywistości jakoś wielkim fanem Północy Europy nie jestem (pewnie za mało tam widziałem). Anyway, akcja serialu toczy się wokół mostu Øresund, przez który biegłem swoją pierwszą imprezę biegową w życiu, czyli Broloppet Half-Marathon. Most łączy duńską Kopenhagę ze Szwedzkim Malmo i liczy sobie ponad 16 km. Biegłem tam w 2009 roku i było naprawdę … interesująco. Od tamtego biegu wiem, że masowe imprezy biegowe nie są dla mnie. 40 tysięcy biegaczy na takim moście to naprawdę zbyt wiele 😉 Ale przez ten półmaraton zupełnie inaczej oglądam ten serial.
[youtube=http://youtu.be/ZdcrN9Vggck]
Gdynia
Spędziłem kilka dni w Gdyni. Było super, bo do domu zawsze dobrze się wraca. Wyjazd nie byłby w pełni udany bez treningów. Zrobiłem 2 miejskie ( po jednym z Krzyśkiem i Arkiem) a zakończyłem niedzielnym biegiem po górkach i lesie. Pobiegłem na Klif Orłowski i Polankę Redłowską – szlakiem swoich harcerskich czasów 😉 Trasy i podbiegi o jakich na Mazowszu można tylko pomarzyć. Miejscami czułem się jak na Chudym Wawrzyńcu. Uda i łydki nieźle parzyły. Następnego dnia chodziłem w opaskach kompresyjnych pod „cywilnymi” dżinsami.
Nie tylko Sopot ma molo. Na zdjęciu widać to gdyńskie, w Orłowie.
Teraz jestem już w Warszawie, gdzie czeka mnie powrót do „szarej, treningowej rzeczywistości”. Do maratonu w Rzymie mam mniej niż 3 miesiące, dlatego wczoraj rozpocząłem „przyśpieszanie”. Zrobiłem pierwszą tempówkę w 2014 roku. Pogoda sprzyja treningom szybkości (grudzień był miesiącem „siły biegowej”), dlatego wczoraj zrobiłem 30 min wolno + 2x 10 min tempem półmaratońskim (wyszło średnio po 4:30) na 5 minutowej przerwie. Brak zimy może pomóc w przygotowaniach do wiosny. W zeszłym roku śnieg trzymał długo (za długo), więc bardzo ciężko biegało się tempówki i interwały. Bo ile można ćwiczyć w śniegu siłę biegową? Praktycznie każdy trening był „siłą biegową”. Może w tym roku uda się zdążyć z nabieganiem szybkości. Zależy mi na dobrych warunkach do treningu, bo maraton w Rzymie odbywa się 23 marca, to o ponad miesiąc wcześniej niż zeszłoroczny Kraków.
2013
[youtube=http://youtu.be/6hcvKwzXpKQ]
Mój 2013 w 15 sekund. Muzyka by Menahan Street Band
Przez ostatnie 12 miesięcy przebiegłem 2047 km. To mniej niż w 2012, ale i tak znacząco poprawiłem wszystkie swoje biegowe życiówki (prócz biegu na 10 km).
A od czwartku biegam w Gdyni.
Garmin 620
Mam już za sobą pierwszą przebieżkę z nowym zegarkiem (trening dość krótki bo jutro zawody w Falenicy). Dłuższą recenzję Garmina 620 napiszę za jakiś czas – dziś tylko kilka spostrzeżeń, tak na gorąco:
-zegarek jest strasznie lekki, całkowicie plastikowy. W porównaniu do Garmina 610, 620′tka wydaje się być jak zabawka. Na początku trochę mi to przeszkadzało, po kilku chwilach z zegarkiem na ręku przyzwyczaiłem się do nowego.
-obsługa zegarka, konfiguracja z siecią wifi i kontem Garmin Connect jest banalnie prosta.
-live tracking, po “zesparowaniu” z iphone’m, działa idealnie. Cała operacja jest strasznie prosta i nie trzeba czytać żadnego manuala. To właśnie ta nowa funkcja była głównym powodem dla którego przesiadłem się na ten model zegarka. Dzięki aplikacji Garmin Connect i połączeniu z 620’tką przez blootooth, wybrane osoby (jest opcja dzielenia się przez FB i Twitter’a) mogą w czasie rzeczywistym śledzić nasz bieg na mapach Garmin’a. Niezwykle pożyteczne narzędzie, które może stać się sposobem na pogodzenie życia rodzinnego z bieganiem. Wreszcie wszystkie biegaczki i biegacze będą mogli uniknąć pytań typu ”gdzie biegniesz?”, “kiedy wracasz?”. Przed wyruszeniem na trening wystarczy podesłać swojej drugiej połowie link to transmisji, a ta będzie wiedziała (i przede wszystkim widziała) gdzie i jak szybko biegniemy i jak daleko jesteśmy od domu. Swoją drogą jestem też sobie w stanie wyobrazić minusy tego rozwiązania :).
– Gdyby nie okazja (super promocja w brytyjskim e-sklepie Garmina) i przyszła „amortyzacja” kosztów sprzedażą „starej” 610’tki, pewnie nie zdecydowałbym się na ten zegarek i dalej biegał z tym co mam.