Po 10 latach zmieniłem pracę.
Archiwa tagu: polsat
Kanonizacja a ultramaraton
Piotr Kuryło, powiedział mi wczoraj, że do Watykanu przybiegł z Polski w intencji pokoju na świecie. 2400 km w 40 dni – fizyczny, a przede wszystkim duchowy trening Piotra przed Spartathlonem.
Maraton Warszawski
3 godziny 29 minut 42 sekundy. Tyle udało mi się nabiegać w niedzielnym PZU Maratonie Warszawskim. Nowa życiówka poprawiona o ponad 10 minut. Zadanie wykonane. Czuje się wrześniowo spełniony. To mój pierwszy maraton, który przebiegłem w średnim tempie poniżej 5 min/km (4:56). Moje średnie tętno wyniosło 153/m, więc można napisać, że biegłem na lekkim zapasie.
I rzeczywiście – wystartowałem dość spokojnie, około 70 metrów za „balonikiem” na 3:30. Plan był taki, że biegnę na luzie, z założeniem, że nie popełniam błędów z Krakowa, czyli pije na punktach z wodą, nie szaleję z tempem, starając urzymać się w okolicach 5:00 i nie wyprzedzam (!!!!) grupy na 3:30. Szczerze mówiąc, właśnie tak przebiegł mój maraton. Cały czas kontrolowałem sytuację, nie było ściany, nie było kryzysu. Leciałem zgodnie z planem, po prostu ciesząć się biegiem i kibicami, którzy tego dnia dość licznie stawili się na naszej trasie. Zresztą ludzie, którzy wychodzą na ulicę by kibicować maratończykom, chyba nie zdają sobie sprawy jak wiele to dla nas znaczy, jak bardzo pomaga dopingiem. Biegnąc przez Solec, Wilanów, Ursynów, a potem przez Most Poniatowskiego czułem się jak na Igrzyskach. Nieprzerwany szpaler kibiców, transparenty, okrzyki – to po prostu ładuje niesamowitą siłą i stanowi paliwo, które pozwoli przebiec kolejnych kilka kilometrów. Ja sam bylem w bardzo komfortowej sytuacji, ponieważ jak zwykle mogłem liczyć na sprawdzone i zgrane moje „maratonskie crew” – Ewa, Arek, Andrzej, Ponti, którzy dzielnie przemierzali stolicę aby zobaczyć i wspomóc mnie na 16, 30 i 35 kilometrze maratonu. A na ostatnich 3 km „przejął” mnie Dominik i dopingując i nadając ospowiednie tempo, dzielnie pilotował aż do bramy Narodowego. Niesamowite wsparcie i luksus!
Finisz na Stadionie Narodowym to osobna historia. Przyznam się, że mało pamiętam z mety ubiegłorocznego Maratonu. Byłem po prostu zbyt zmęczony, aby przejmować się tym co się działo na około. W tym roku założenie było inne – cieszę się i napawam finiszem wśród tysięcy kibiców. Celebruję moment biegu przez tunel, a potem ostatniej prostej. Nawet kosztem wyniku. Udało się wykonać wszystko z tej listy, nawet bez urywania z wyniku. Do bramy stadionu doprowadził mnie Dominik, potem jeszcze przed tunelem, do walki na ostatnich metrach zagrzewał mnie Bartezz’a z teamu VR (który zrobił wynik poniżej 3h). Sama płyta Stadionu to doping tysięcy kibiców, który porwał mnie totalnie. Wykrzesałem jeszcze siły, by na ostatniej prostej ścigać się (sądząc po koszulce) z fanem triathlonu. Wygrałem o kilka sekund. Na mecie wyłapali mnie Ewa, Arek, Andrzej, Pont i Kargo, którzy stali zaraz za barierkami. Ogarnęła mnie ogromana radość, a ciało wypełniło się w 100% endorfinami!
W ogóle to był bardzo udany biegowy weekend, spędzony w doborowym towarzystwie. Sobota była dla nas dniem ładowanie kalorii (najpierw w domu, potem w Loving Hut, a na końcu na pasta party organizowanym przez zespół VEGE RUNNERS (chociaż tu już nie byliśmy w stanie jeść zbyt wiele)). Wieczorem dołączył do nas Bartezz i generalnie zrobiło się już bardzo wesoło. Właściwie zapomnieliśmy o biegu.
Teraz moje ciało domaga się odpoczynku od biegania, dlatego na kilka tygodni (min. 2) zawieszam treningi i oddaje się błogiemu leniuchowaniu. Nie mam już żadnych planów startowych na ten rok, na przyszły jak na razie marzy mi się Rzeźnik.
Teraz po prostu muszę skupić się na trochę innej walce, która też kosztować mnie będzie wiele enrgii.
[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=wOur8qXvpnk]
A to hit thego maratonu, katowaliśmy ten klip w przedmaratoński wieczór, a i na samym maratonie co niektórzy krzyczeli słynne „Richard, Richard !!!!” 😉
Majowe bieganie
W niedzielę zrobiliśmy drużynowe (Polsat Biega) wybieganie w Lasku Bielańskim. Szczerze mówiąc byłem pierwszy raz w tym miejscu. Wrażenia super! Zrobiliśmy 15 km z narastającym tempem. Mimo gorącej pogody, cień drzew chronił nas przed upałem. Ukształtowanie terenu iście trail’owe – trochę górek, wąskich ścieżek między drzewami, piach, kamienie, twarda ziemia. Są też miejsca gdzie można się trochę rozpędzić. Widać, że miejsce bardzo popularne. Bardzo wielu spacerowiczów, rowerzystów i biegaczy – pełna symbioza 😉 W przyszłą niedzielę też tam pojadę.
I jeszcze jeden „news”. Zapisałem się na Świder Trail Maraton, czyli 42 km wzdłuż rzeki Świder. Wszystko w okolicach Otwocka, więc będę miał blisko. Trasa podobno dość trudna – błoto, bagna, zwalone drzewa, itp. Nie będę się śpieszył;) Impreza wydaje się wręcz idealna na trening przed moim pierwszym wyścigiem na 50 km (Chudy Wawrzyniec w sierpniu). Trochę dziwi (straszy) , że na razie na liście maratonu Świdra są tylko 32 osoby 🙂 Może być ciekawie. Tylko żebym nie był ostatni!:) .
Półmaraton Warszawski
Nie wytrzymałem i mimo zapowiedzi o rezygnacji ze startu w warszawskiej połówce, nie poddałem się tak do końca i ruszyłem wczoraj na trasę półmaratonu.
Nie miałem jakiejś specjalnej taktyki na ten bieg. Kiedy wstałem rano przed biegiem naprawdę słabo się czułem. Dodatkowo brakowało emocji związanych ze startem. Zero adrenaliny, zero pozytywnej spiny. Pojechaliśmy na start i tłumy biegaczy też nie wywarły na mnie większego wrażenia (biegłem już kiedyś półmaraton na 40 tysięcy osób, więc ponad 10 tysięcy biegaczy w Warszawie cieszyło, ale nie powaliło :)). Coś się jednak zmieniło kiedy na rozgrzewce zobaczyłem chłopaków z team’u. Kilka dowcipów i już wiedziałem, że będzie ok. Potem wyszło słońce, zobaczyłem „balonik na 1:40” i samo jakoś poszło. Start na takich imprezach to walka o miejsce. Nic ciekawego. Przez moment biegłem obok Krzyśka z CP, wreszcie poznaliśmy się osobiście. Trzymałem się blisko balonika, do „dalszej” Wisłostrady, potem ich zostawiłem. Tempo ok. 4:30, więc było lepiej niż planowałem. Podbieg pod ul. Belwederską nie wyszedł tak jakbym chciał. Lubię podbiegi, trenuję je sumiennie i często, tu mnie jednak trochę ścięło. Nie zwolniłem jakoś dramatycznie (na takich podbiegach trzeba zwolnić), ale już do mety czułem to w nogach. Ostatnie kilometry były walką o utrzymanie tempa. Słońce zaszło, mocniejszy wiatr wiał jakoś z boku, generalnie nie biegło się już tak fajnie. Na dodatek te wszystkie bębny, dzwonki kibiców. Napiszę tylko, że źle reaguję na głośny doping na ostatnich kilometrach 🙂 Slabo jeszcze wspominam sam finisz obok Narodowego, nie wiem czy to tylko moje wrażenie czy ta alejka była rzeczywiście jokoś słabo odśnieżona? Nie wiem dlaczego ale kojarzy mi się z breją … Meta i mój czas – 1 godz. 37 min 56 sek. Nowa życiówka. Jest szczęście, a po kilku chwilach pojawia się niedostyt, że gdyby nie przeziębienie, pobiegł bym jeszcze lepiej. Przynajmniej będzie o co walczyć nastepnym razem. Dziękuję wszystkim, którzy namawiali mnie do startu.
Na mecie dwa kubki ciepłej herbaty i zwyczajowe szukanie się z bliskimi. Potem zjazd do domu, jedzenie (owoce + zupa dyniowa) i super zaleganie w łóżku połączone z oglądaniem seriali (House of Cards i Beachchurch). A na zakończenie dnia raw foodowe ciasto z daktyli, nerkowców, kokosa i kilku innych składników.
„Polsat Biega”, drużyna w której biegłem, zajęła dobre 40 miejsce (na 112 drużyn) w klasyfikacji drużynowej.
Na zakończenie polecam film autorstwa MarathonFilm. Ciekawe spojrzenie na wczorajszą imprezę.