Maratona Di Roma / Maraton w Rzymie

Do „wiecznego miasta” wylecieliśmy w czwartek, czyli na 3 dni przed startem. Lotnisko w Modlinie pełne maratończyków, atmosfera super. W obie strony wykupiłem miejsca z większym miejscem na nogi, więc na komfort lotu nie mogę narzekać. Po wylądowaniu autobus i podróż do centrum, potem hotel i 2 dni leniuchowania, z lekkimi wieczornymi rozruchami. Zupełnie przez przypadek, nasz hotel był dosłownie 10 min. spacerkiem od najlepszej rzymskiej wegańskiej restauracji Ops! Pochłonąłem tam trochę zdrowych węglowodanów 🙂

weganizm bieganie

weganskie lody rzym wegan

Nie mogłem nie wpaść do mojej ulubionej rzymskiej lodziarni 🙂 Vegan Power

vegan runners maraton rzym bieganieprzed startem

Niedziela na spokojnie. Śniadanie w hotelu chwilę po 6 rano, jadalnia pełna maratończyków i ich rodzin. Świetna atmosfera. Potem dwie stacje metrem do Koloseum (pisownia polslka). Pada niemiłosiernie, ale jakoś dajemy radę. Depzyty, strefa startowa, wszystko ok, bez problemu z czasem. Chwilę przed startem z głośników poleciały „Rydwany Ognia” i instrumentalna wersja „The Final Countdown”. Ciary przeszły po plecach. Przez głowę przechodzi mi myśl, że chyba tylko na maratonach, każdy amator, stojąc w takim tłumie, może poczuć się jak zawodowiec 🙂 Deszcz nie przestaje padać, wypala starter i powoli ruszamy. Kilkanaście metrów po przebiegnięciu startu widzę, że będzie tłoczno, bardzo tłoczno, właściwie za tłoczno. Nawet nie patrzę na tempo, bo wiem, że się tylko zirytuję.

maraton rzym Zrzut” z ekranu z transmisji tv

Błękitne baloniki na „3h30min” widziałem tylko na starcie. Potem tłum mnie zablokował i nawet nie próbowałem gonić pacemakerów. Na około 400 metrze robię pierwszą i jedyną przerwę na siku. Jest ulga, więc od razu lepiej się biegnie. Do 10 km walczę o miejsce do biegania. Przesuwam się między biegaczami do przodu, tempo szarpane, czasem czyjś łokieć ląduje mi na brzuchu. Taki bieg, spodziewałem się tego. Tempo coraz lepsze, w granicach 4:45 – 4:50, czyli trochę szybciej niż planowałem biec. Na trasie bardzo dużo kibiców, wiele polskich flag. Moja koszulka Vegan Runners robi furorę. Podbiegają inni biegacze weganie, a z tłumu często pada zaklęcie „Forza vegan, forza”. Aż chce się biec! W pewnym momencie podbiegł do mnie starczy gość, maratończyk, mówi , że jest weganinem. Pytam się skąd jest, a on na to, że z Iraku. Trochę mnie zatkało, myślę sobie, że chyba się przesłyszałem. Pytam raz jeszcze skąd, on powtarza Irak. Patrzę na numer startowy, a tam rzeczywiście iracka flaga. Świetnie!! Jesteśmy wszędzie! 🙂 Nie popełniam błędu z maratonu w Krakowie i dzielnie piję wodę na każdym punkcie odżywczym. Izo zacznę pić dopiero pod koniec. Pierwszy żel leci w okolicach 14 km, popitka na 15. Potem, na 17 km, wbiegamy do Watykanu, na plac św. Piotra. Tam w tłumie wypatruję Ewę, która ze startu podjechała tam metrem. Machamy, krzyczę coś do niej i biegnę dalej. Zaczyna padać coraz bardziej, ale biegnę bez raczej problemu. Wolę deszcz niż słońce i ciepło. Tempo ponad planowane, więc trochę zwalniam i oszczędzam sił na końcówkę. W okolicach 27 km robi się lekko nudnawo, to chyba najgorsze kilometry na każdym maratonie. Jesteś już po połówce, gdzieś tam czujesz pierwsze oznaki zmęczenia, a tu do końca jeszcze 15 km. W okolicach 30 km spory podbieg. Ciągnie się droga do góry, sporo zakrętów, biegniemy chyba koło ZOO, bo czuję zwierzęta:) Potem trochę z góry i zaczynamy kluczyć wokół Rzymskiej Starówki. Do końca będę biegł już po kostce brukowej. Nie jest łatwo, bo cały czas pada i jest naprawdę ślisko. Czuje już zmęczenie, ale do ściany daleko. Bezskutecznie szukam wokół siebie kogoś kto biegnie podobnym tempem, do kogo mógłbym się przykleić i napierać dalej. Coraz bardziej irytuje mnie rzymski bruk. W myślach kalkuluję ile muszę iść na życiówkę. Na 35 km jeszcze się mieszczę. Nie odpuszczam. 36 do 38 km idę tempem 4:45. Na około szalony doping. Wielu Polaków, niektórzy krzyczą do mnie „dawaj Piotrek” (imię znają z numeru startowego), a to strasznie mi pomaga i mobilizuje. Nogi już bolą, jestem zmęczony ale nie ma mowy o ścianie. Krążymy po starówce, wiem, że jesteśmy już blisko mety pod Koloseum, ale z zegarka i oznaczeń trasy wynika, że jeszcze z 3 km biegu. Nagle na 41 km wbiegamy do tunelu, który ciągnie się pod górę chyba z 600 metrów, Straszna Golgota, pod którą ostatni raz rozdają picie. Tam nagle biegacz przede mną postanawia zatrzymać się na picie. Nie widzę tego i zatrzymuję się na jego plecach. Nie boli ale całkowicie tracę tempo! A to początek morderczego podbiegu. Tam tracę nadzieję na życiówkę, godzę się sam ze sobą (o dziwo nie miałem z tym problemu, nie było złości) i po prostu mknę do przodu ale bez spektakularnego finiszu. Po tunelu jeszcze spory wiraż i wpadamy pod Koloseum i metę. Jest super! 3h 31 minut, niespełna 2 minuty gorzej od mojego PB. Trudno, ale trasa naprawdę była tak wymagająca, że maraton warszawski to przy Rzymie deska do prasowania :). Dlatego jestem bardzo zadowolony, bo wychodzi, że zimę przepracowałem dobrze! Na płaskim atakowałbym 3h20 minut (taki jest następny cel). Na mecie medal, koc z folii termoizolacyjnej, torba z piciem, owocami, a na koniec ciepła herbata.

Najbardziej żałuję, że nie zajrzałem na ostateczny profil trasy, którą organizatorzy umieścili na FB przed maratonem. Moje usprawiedliwienie to wielomiesięczna już absencja od FB. Gdybym wiedział o skali podbiegów, zupełnie inaczej rozłożyłbym siły biegu. Nie hamowałbym w środku biegu, tylko utrzymał szybsze tempo i starałbym się walczyć na podbiegu 41 km.

profil rzym

To był mój drugi, „tłoczny” bieg za granicą. Bałem się trochę włoskiej organizacji, ale to właśnie na strachu się skończyło. Wszystko było po prostu ok. Trzeba zaznaczyć jedno, Rzym to raczej nie jest maraton na życiówki. Trasa dość trudna, z wieloma podbiegami i dwoma mega górkami. Dodatkowo 40% tej, malowniczo – turystycznej, trasy to kostka brukowa i jeśli do tego dodać jeszcze kilkanaście tysięcy biegaczy, sprawy lekko się komplikują.

ryanair legspace maraton roma warsaw flight

w samolocie miejsca na nogi nigdy za dużo 🙂

Teraz trochę odpoczynku, regeneracji i dalej do treningów. 13 kwietnia jadę na maraton do Łodzi dopingować Dominika, który będzie tam bić 3godz 30 min. Mam nadzieję, że pomogę mu w tym na kilku ostatnich kilometrach. Mój następny start to czerwcowy „Bieg Marszałka” i Polsatowe mistrzostwa na 10 km, a potem „Sudecka Setka”.

Gdynia

Spędziłem kilka dni w Gdyni. Było super, bo do domu zawsze dobrze się wraca. Wyjazd nie byłby w pełni udany bez treningów. Zrobiłem 2 miejskie ( po jednym z  Krzyśkiem i Arkiem) a zakończyłem niedzielnym biegiem po górkach i lesie. Pobiegłem na Klif Orłowski i Polankę Redłowską – szlakiem swoich harcerskich czasów 😉 Trasy i podbiegi o jakich na Mazowszu można tylko pomarzyć. Miejscami czułem się jak na Chudym Wawrzyńcu. Uda i łydki nieźle parzyły. Następnego dnia chodziłem w opaskach kompresyjnych pod „cywilnymi” dżinsami.

photo 4Nie tylko Sopot ma molo. Na zdjęciu widać to gdyńskie, w Orłowie.

photo 2 photo 3

photo 5 photo 1

Teraz jestem już w Warszawie, gdzie czeka mnie powrót do „szarej, treningowej rzeczywistości”. Do maratonu w Rzymie mam mniej niż 3 miesiące, dlatego wczoraj rozpocząłem „przyśpieszanie”. Zrobiłem pierwszą tempówkę w 2014 roku. Pogoda sprzyja treningom szybkości (grudzień był miesiącem „siły biegowej”), dlatego wczoraj zrobiłem 30 min wolno + 2x 10 min tempem półmaratońskim (wyszło średnio po 4:30) na 5 minutowej przerwie. Brak zimy może pomóc w przygotowaniach do wiosny. W zeszłym roku śnieg trzymał długo (za długo), więc bardzo ciężko biegało się tempówki i interwały. Bo ile można ćwiczyć w śniegu siłę biegową? Praktycznie każdy trening był „siłą biegową”. Może w tym roku uda się zdążyć z nabieganiem szybkości. Zależy mi na dobrych warunkach do treningu, bo maraton w Rzymie odbywa się 23 marca, to o ponad miesiąc wcześniej niż zeszłoroczny Kraków.

To jeszcze nie podsumowanie roku

Mimo że na ten rokk nie planowałem już żadnych startów, blisko 2 tygodnie temu pobiegłem w „Zimowych Biegów Górskich” w Falenicy. Blisko 700 osób na starcie, świetna pogoda (wydaje mi się, że lepszej już w edycji 2013/2014 nie będzie) no i słynne wydmy w Falenicy – chyba najwyższe naturalne wzniesienia na Mazowszu, na których często trenuję podbiegi. Do zawodów podszedłem czysto treningowo, nie przemęczyłem się i zrobiłem  51 minut (10km). Oficjalny, ręczny, pomiar czasu organizatorów dodał mi ponad minutę więcej, dlatego wierzę swojemu zegarkowi, który pokazał 51 min.

photo 3

Na trasie spotkałem chłopaków z grupy biegowo-towarzyskiej Savage. Niezłe świrusy, mega otwarte dusze i umysły. Jeśli szukacie ludzi do biegania w Warszawie i okolicach, chcecie podpytać o plany treningowe lub po prostu spędzić mile czas (UWAGA – ich długie weekendowe wybiegania często kończą się biwakiem w lesie!) kontaktujcie się z nimi przez ich profil na FB.

photo 1Następna edycja Falenicy już w najbliższą sobotę. Planuję stanąć na starcie.

Ostatnio narzekałem trochę na włoską organizację maratonów. Na szczęście otrzymałem już ostateczne potwierdzenie mojego startu w rzymskim maratonie. Jest numer startowy, jest bilet na samolot i hotel – nie pozostaje nic innego jak tylko zabrać się do ciężkiej orki, by na obczyźnie wstydu nie przynieść.

Kilka dni temu miałem okazję obchodzić urodziny. Jeszcze tylko 5 lat będę klasyfikowany w kategorii M30, sami rozumiecie, że nie ma nic do świętowania:) Takie też miały być te urodziny. Ale okazało się, że dzięki kilku niespodziankom, to był super dzień! Najpierw przed 7 rano odebrałem z Okęcia Brata i Pontiego, a potem niespodziewanego najazdu dokonali moi rodzice, którzy wstali o 4 rano, przejechali ponad 400 km, by rano synkowi wręczyć urodzinowy tort! To był naprawdę dobry dzień. Dużo śmiechu i pozytywnych emocji. 

photo 2

A na urodziny sprawiłem sobie nowego Garmina 620. Ze względu na zabójczą cenę i w sumie niewielkie różnice z moją 610’tką planowałem go sobie odpuścić. Ale dzięki niezawodnemu DCrainMaker’owi dowiedziałem się o super promocji w brytyjskim Garminie. Wszstko – 30 % (ale wysyłka tylko na UK adres). Jak tylko zegarek dotrze nad Wisłę możecie spodziewać się jego recenzji, a chwilę potem aukcji Allegro mojego Garmina 610. Warto, bo to prawie nówka (wymieniony kilka miesięcy temu przez serwis).

Dziś Wigilia, podobno większość z nas nie akceptuje uboju rytualnego. Dajcie więc spokój wszystkim karpiom, pls. Wszystkiego dobrego.

Grudzień

Image

Zdecydowałem, że wiosenny maraton zrobię w Rzymie. Przekonała mnie trasa (bardzo malownicza, bez większych górek), ranga imprezy + ilość zawodników, która waha się od 12 – 15 tyś biegaczy. Rzym znam dość dobrze, więc nie będzie problemów logistycznych (właściwie czuję się tam jak u siebie), a liczba maratończyków nie sprawi, że 42,185 stanie się biegiem przez przeszkody. Bieg w Rzymie będzie moim drugim zagranicznym „występem”. Pierwszym był półmaraton Kopenhaga -Malmo (Broloppet Half-Marathon), ipreza gdzie biegnie się przez najdłuższy most nad Bałtykiem, który mierzy blisko 17 km. Startowało wtedy blisko 40 tysięcy biegaczy i było to zdecydowanie za dużo. Wycieczka do Danii i Szwecji była naprawdę przednia, ale z samego biegu nie mam najlepszych wspomnień.

Ale same zapisy do maratonu w Rzymie idą ciężko. Strasznie dużo papierologii. Zaczynam doceniać sprawność naszych krajowych organizatorów imprez, gdzie zapisy przez internet + opłata startowa są sprawą wyjątkowo łatwą do ogarnięcia. We Włoszech jest inaczej :). Niedość, że musiałem przedstawić zaświadczenie od lekarza (rozumiem potrzebę sprawdzenia – zbadałem się, wszystko na 100% dobrze, lekarz podpisał papier), trzeba potem to wysłać faxem, mailem lub zrobić upload przez profil na stronie maratonu. Mimo że zrobiłem to kilka dni temu, potwierdzenia udziału w biegu jeszcze nie mam. Oczywiście wszystko inne (opłata za start (60 EUR), hotel i przelot) już załatwione. Życiówki pewnie we Włoszech nie wykręce, bo jeśli zima nad Wisłą przytrzyma tak jak w zeszłym roku, to nie będzie gdzie i kiedy popracować nad szybkością.

Jeśli chodzi o treningi to listopad przebiegałem na wielkim „light’cie”. Maksymalnie robiłem 70 minut wolnego i prawie w ogóle akcentów. W grudniu zaczynam dokładać do pieca, ale też bez przesady. Nowością moich zimowych treningów będzie udział w Górskich Biegach w Falenicy. Dystans 10 km, 14 i 28 grudnia, blisko mnie, można napisać, że po sąsiedzku. Poćwiczę nogi i płuca. Przyda się.

A tak wyglądają moje priorytety biegowe na przyszły rok :
-Półmaraton w Wiązownie (luty lub marzec 2014)
-Maraton w Rzymie (marzec 2014)
-Bieg Rzeźnika (czerwiec 2014)
-BMW Półmaraton Praski (sierpień 2014)
-Maraton Warszawski (wrzesień 2014)

Czuję, że najważniejszym startem 2014’ego będzie Bieg Rzeźnika. To będzie przygoda i walka, 80 km w Bieszczadach. Dotychczas najwięcej w górach nabiegałem ok. 54 km w Chudym Wawrzyńscu, w Rzeźniku skok kilometrarzowy będzie więc spory. Ale jestem dobrej myśli. Z dobrymi treningami dam radę, motywacja jest wielka. Mam tylko nadzieję, że załapię się na numer startowy. Zapisy ruszają 14 stycznia o godz. 15. Biegnę oczywiście w parze z Dominikiem.

A tu coś co bardzo zachęciło mnie do startu w Rzymie. Amerykański dokument „Duch Maratonu 2”, kręcony właśnie w stolicy Włoch. Przyznam się, że jeszcze go nie widziałem, ale od samego trailera ciary po plecach przechodzą 😉 Europejska premiera DVD i itunes przewidywana jest na luty 2014. Kto nie widział pierwszej części kultowego filmu, niech szybko to nadrobi w TYM MIEJSCU.

[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=lYDiAnNlHPQ]

A doskonałej muzyki z tego filmu można posłuchać na Spotify.