Ewa i Arek, czyli nasze wsparcie na trasie
No to przebiegłem swój pierwszy maraton terenowy (razem z Dominikiem) 😉 Świder Trail Maratnon, który startował w Otwocku i wiódł wzdłuż rzeki Świder.W poprzednim wpisie narzekałem, że bieg poprowadzono 4-ma pętlami. W czasie biegu zmieniłem swoje nastawienie do tego rozwiązania. Trasa była na tyle fajna, że za każdym okrążeniem odkrywało się jej kolejne uroki. Ważny był również aspekt psychologiczny – ostatnie kilometry biegło się dość łatwo, bo wiedzieliśmy gdzie jesteśmy i ile mamy jeszcze do końca. Punkty sędziowsko-żywieniowe też zdały egzamin, choć proponowanych przez nie izotoników wolałem nie próbować 🙂
Pierwsze trzy pętle minęły nam szybko i spokojnie. Czwarta, ostatnia, wiadomo, nogi trochę bolały i generalnie chcieliśmy już mety ale mimo wszystko nadal jakoś szło do przodu. Trasa generalnie wiodła dość wąskimi ścieżkami, czasem trzeba było przeskakiwać nad powalonymi drzewami, czasem przechodzić pod nimi. Był moment gdzie przez kilkaset metrów biegło się plażą (tam wąsko nie było:), był wreszcie fragment stromizmy gdzie trzeba było się spuszczać po linie. Biegło się przez pokrzywy, minęło chyba z 15 lat (!!!!) kiedy ostatni raz kiedy się nimi poparzyłem. Na mecie pojawiliśmy się po 4 godz. 23 minutach (odczyt z mojego zegarka). Mieliśmy biec wolno (aby się nie zajechać), więc czas dość „wolny”, choć nie wolno tego porównywać z wynikami maratonów ulicznych, bo bieg terenowy to zupełnie inna bajka. Chyba lepsza.
Przed biegiem zdawałem sobie sprawę, że organizacja tej imprezy to sprawa dość kontrowersyjna. W sieci można się sporo o tym naczytać. Najczęściej powtarzającym się zarzutem jest słabe oznakowanie trasy – rzeczywiście, w tym roku aż 3 razy pomyliliśmy/szukaliśmy trasy biegu. Albo ktoś złośliwie ściągał taśmy oznaczające trasę biegu, albo po prostu organizatorzy przegapili sporo miejsc. Jedna z naszych „trasowych” wątpliwości mogła zakończyć się naszą dyskwalifikacją, bo totalnie omijała punkt kontrolny na którym spisywano numery zawodników (taka weryfikacja na piechotę). Na szczęście wybraliśmy dobrą trasę! Do negatywów należy też zaliczyć brak elektronicznego pomiaru czasu. Cała klasyfikacja była mierzona „na oko”.
Na szczęście minusy tego biegu nie przysłoniły plusów. Głównym celem startu w tym maratonie był trening pod Chudego Wawrzyńca. Chciałem wolno pobiec w terenie, z „pełnym obciążeniem” (zapakowany plecak), dobrze spędzić czas, a przy okazji zobaczyć rzekę Świder. Wszystkie zaplanowane cele zostały osiągnięte.
2,5 tygodnia do Chudego Wawrzyńca!
Tutaj znajdziecie więcej zdjęć ze Świdra. Nawet ja z Dominikiem załapaliśmy się do fotorelacji.