Ogłaszam sukces

Dobra, mogę to chyba oficjalnie ogłosić.Wróciłem do biegania. Mój sportowy comeback zaczął się na Bali. Zrobiliśmy tam z Pontim chyba z 3 treningi po okolicznych polach ryżowych. Pięknie się tam biegało, ale mój organizm strasznie się męczył. Startowałem od zera. W styczniu biegałem trochę na zewnątrz (czy tylko mi się wydaje, czy w tym roku w ogóle nie było zimy?), a trochę na bieżni mechanicznej. To w tym momencie chwyciłem regularność. Pod koniec lutego skontaktowałem się z Maćkiem, moim trenerem z czasów Polsatu. Zapytałem, czy nie przyjąłby mnie z powrotem pod swoje szkoleniowe. Zgodził się i do dziś trenuję zgodnie z jego wytycznymi i planami. Moja budowa psychiczna jest taka, że jeśli chodzi o sport, to muszę mieć nad sobą kogoś kto wymaga, motywuje, pokieruje.

nocne podbiegi na Agrykoli
Agrykola Warszawa podbiegi

Trenuję teraz 4x w tygodniu, choć zdarzają się tygodnie z większą intensywnością. Niedawno wypadł mi jeden cały tydzień treningowy, bo rozłożył mnie jakiś żłobkowy wirus córeczki.

Na ściganie jeszcze przyjdzie czas

Cieżko to się pisze, ale 2,5 roku temu startowałem w swoich ostatnich zawodach (Łemkowyna). Maciek ciśnie abym w maju/czerwcu pobiegł jakąś dychę, żeby organizm poczuł współzawodnictwo i adrenalinę. Ale ja nie jestem gotowy aby pobiec dychę ponad 10 minut wolniej niż wynosi to moja życiówka 🙂 Nie wiem czy wystartuję w tym roku w jakiś wyścigach – gdzieś po nocach i w przypływie biegowej adrenaliny ( chociaż tej też wciąż mało), śni mi się start w tegorocznej Łemkowynie. To mógłby być powrót, który jeszcze zmotywuje mnie do wysiłku. Teraz oczywiście czuję motywację, ale jest nią przede wszystkim chęć pozbycia się wielu zbędnych kilogramów. Na razie biegam max 1h20 min, cały czas jeszcze budując siłę (sprinty, górki, crossy, ale bez tempówek czy narastającego tempa). Dziś po raz kolejny robiłem sympatyczne „górki w Falenicy”.

Nie tylko bieganie

Wierzę, że mój powrót do biegania jest prawdziwy jeszcze z jednego powodu. Jestem w stanie już czytać i pisać o sporcie. W trakcie mojej sportowej abstynencji, jak pewnie zauważyliście, te tematy w ogóle mnie nie interesowały. Czasem wierzę, że nic nie dzieje się bez przypadku. Po kilku tygodniach z Maćkiem odezwało się do mnie wydawnictwo Galaktyka, które wydaje nad Wisłą książki Scotta Jurka. Okazało się, że Scott znowu przylatywał do Polski (promocja najnowszej książki „Północ”) i szukał partnera do turystycznego zwiedzania Warszawy. Skorzystałem z propozycji, zrobiliśmy ze Scottem przebieżkę po Warszawie, a potem usiedliśmy przy kawie i wyszedł z tego wywiad, który opublikowałem w Magazynie WP. Wierzecie mi, to nie jest kolejna rozmowa o weganiźmie:

https://magazyn.wp.pl/artykul/scott-jurek-krol-ultramaratonczykow

Dobrze było usiąść z mistrzem ( to było moje drugie spotkanie ze Scottem) i usłyszeć, że nie tylko mi nie chce już się ścigać. Chociaż jeśli znacie jakąś fajną imprezę w czerwcu lub lipcu, to dajcie mi znać. Trochę czasu minęło, pojawiło się wiele nowych imprez. Mój stan wiedzy jest naprawdę na poziomie 2016 roku.

2016 is gone

Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! Trochę mnie tu nie było, zatem zabieram się za  nadrobianie zaległości – biegowych jak i trochę bardziej osobistch.

ja-ultra-lemkowyna

tak na traise uchwyciła mnie pani fotograf Karolina Krawczyk

Ostatnim mocnym akcentem 2016 był start w Łemkowyna Ultra Trail. Zawody w Beskidzie Niskim miały być lekkim i przyjemnym biegiem na zakończenie sezonu. Skończyło się na walce z naturą, własnymi słabościami i chorobą, bo jak na złość, na 24h przed startem trafiło mi się paskudne zapalenie spojówek. Na okulistycznym ostrym dyżurze dostałem ksywkę „wieża wiertnicza” – podobno tyle się ze mnie „lało”. Kryzys wydał się być skończony, bo krople zaczęły działać, czułem się lepiej. Poczułem się optymistą i już kilka godzin później byłiśmy z Dominikiem  w drodze do Chyrowej.

Niestety, to co dotychczas było atrakcją tych zawodów, czyli lekkie górskie błoto na trasie, w tym roku stało się prawdziwym przekleństwem biegaczy. Wszystko przez to, że na kilka dni przed startem Beskid Niski, co w sumie o tej porze roku nikogo nie powinno dziwić, zamienił się w krainę deszczu i błota.

inov8-lemkowyna-bloto-ultramaraton-beskidniski

lemkowyna-ultra-trail-vegan-runner

Trudno opisać to co działo się na trasie. Jeszcze na początku nasze zawody można było nazwać biegowymi, po 50 kilometrze Łemkowyna były po prostu spływem błotnym połączonym z narciarstwem biegowym (porównanie przez kijki). Trudno powiedzieć ile razy lądowałem na glebie. Przy 60 km naprawdę przygotowywałem się w głowie na zejście z trasy. Po prostu nie widziałem najmniejszego powodu dla którego miałbym się tak dalej męczyć. Nie chodziło o zmęczenie fizyczne, czy kontuzję – po prosty gdzieś w środku „cofnąłem” sam sobie pozwolenie na takie wariactwo jak ultra 😉 Koniec końców dotoczyłem się do mety.

Niestety na finiszu (72 km na Garminie) jak na trasie, nie było tak fajnie jak w zeszłym roku. Może to przez większą ilość startujących, może przez pogodę. Przebieralnie, prysznice, jedzenie, transport … nic nie było takie jak w 2015. Był chaos i niedoinformowanie. Dokłądnie to samo można napisać o naszym czasie na mecie, który był o ponad godzinę gorszy od ubiegłorocznego. Zresztą sami sprawdźcie na stronie z moimi wynikami. Taka karma.

lemkowyna-ultra-trail-medal

medal w nagrodę (następnego dnia – pogoda oczywiście idealna!)

Wtedy tam na mecie w Komańczy obiecałem sobie, że do grudnia nie biegam. Obietnicę spełniłem i sportowo realizowałem się w crossfit’owym boxie. Potem zgodnie z planem zacząłem biegać. Teraz trenuję już znacznie więcej, mimo że cały czas mi się nie chce. Ale mam motywację, bo w drugiej połowie kwietnia wracam w Pieniny, na trasę Niepokornego Mnicha. Mimo ogromnej (jak na mnie) skali trudności, był to zdecydowanie mój najlepszy występ w 2016 roku. Było świetnie!

Na koniec news zupełnie niebiegowy – 2017 będzie rokiem mojego powrotu do szkoły.
A kto wie? Może to tylko początek newsów….?

Kaszubska Poniewierka

Mijają 2 tygodnie startu w Kaszubskiej Poniewierskie. Druga (choć oficjalnie pierwsza) edycja dość kameralnej imprezy biegowej organizowanej przez bardzo prężną ekipę z Trójmiasta- na starcie mniej niż setka zawodników (trasa 100km) i trochę więcej na trasie na 30km. Mój wybór trasy był oczywisty – stówka, kilometry które miały być dla mnie swego rodzaju podróżą w przeszłość – spod Wieżycy przez Kaszuby, aż do Trójmiasta. To miejsca, które lata temu przechodziłem i przejeździłem z rodziną i harcerzami. Same wspaniałe wspomnienia. Nawet do dziś w Rybakach, (okolice Wieżycy) mamy trochę ziemi i małe jeziorko.

piotr-dymus2

Start Poniewierki 3 rano, fot. Piotr Dymus

Sam wyścig podzielił mi się na dwa kompletnie różne etapy – do 71 km była Kaszubska, potem raczej Poniewierka. Start to nocna część biegu – po prostu pięknie. Mgła, kaszubskie podbiegi i zbiegi, krowy na pastwiskach, świetnie oznaczona trasa (szarfy, lamki na drzewach plus gęsto rozstawieni wolontariusze). Biegło mi się świetnie! Po wschodzie słońca cały czas pięknie. W czasie zawodów  z reguły nie zajmuję się podziwianie widoków, ale tu delektowałem się każdym kilometrem – łąki, wzgórza, jeziora i Radunia. Biegnąc wzdłuż rzeki czy jezior miełem ochotę wskoczyć do wody. Pogoda wprost się o to prosiła, było ciepło i raczej słonecznie. Na każdym z punktów kontrolnych czekali  na mnie bliscy (dodatkowe uroki zawodów w rodzinnych stronach)- Krzysiek i Arek, a od półmetka dojeżdża Mama, Ewa i Rycho. Na 71km jest i Ash, czyli moja tajna broń z Australii 🙂 71 km i punkt żywieniowy przy gdańskim Decathlonie to także początek mojego kryzysu. Ostatnie 30 km (niestety potem okazało się, że ponad 30) były dla mnie dość traumatycznym doznaniem po wzniesieniach Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. Teraz już wiem, że pierwszą 70-tkę pociągnąłem trochę za szybko (zrobiłem je chyba w ok. 9h). Potem rozpoczął się najtrudniejszy etap – na punkcie 85 km mój Garmin pokazał mi 92 km. Niestety po drodze pogubiłem trasę. Zdarzyło mi się to pierwszy raz i nie ukrywam, że do teraz budzi to moją frustrację. Przecież jestem starym harcerzem i orientację w terenie mam doskonałą (i to nieważne czy w nocy czy za dnia). Na punkt odżywczy 85km dotarłem dopiero po konsultacji telefonicznej (!!!!!) z Ewą i organizatorami. Byłem bliski poddania się.

kaszubska-poniewierka-85km

chwila odpoczynku na punkcie 85km (dla mnie chyba 93)

Pocieszeniem była informacja od organizatorów, że jakieś wesołki poprzewieszały taśmy znaczące trasę i wiele osób pogubiło drogę. IMHO nie bez znaczenia było też, iż w dniu wyścigu odbywała się akcja sprzątania lasów – w czasie biegu mijałem grupy spacerowiczów z workami na śmieci. Domniemam, że część szarf wylądowała w tych workach. Dodam jeszcze, że wg informacji jakie dostałem od organizatorów na punkcie 85km, w gdańskich lasach pobito dwóch zawodników Kaszubskiej. Była też jakaś historia z pożarem drzewa, ale naprawdę nie chciałem zaśmiecać sobie głowy chorymi historiami. Za dużo tego w naszej nadwiślańskiej galaktyce. Ostatnie kilometry pokonałem z Ulką, która na bieg przyleciała ze Szwedzkiego Malmo. Kliknęliśmy, bo okazało się, że Ulka też mieszkała w Australii. Końcówka jest szalona, mamy już na liczniku dobre ponad 100km, biegnąc w lesie słyszymy metę, a każdy spotkany wolontariusz na pytanie ile jeszcze do finiszu odpowiada, że około 2km. W ten sposób zrobiliśmy chyba jeszcze 6km. Na metę wpadamy po 15h od startu. Teraz trochę żałuję, że nie podgoniliśmy na koniec, ale wtedy po prostu nie było już paliwa – ani w nogach ani już w głowie, a to „głową” pokonałem ostatnie 20 km wyściugu. Na mecie Garmin pokazał 108 kilometrów, 2096m przewyższeń w górę i 2252m w dół.

kaszubska-poniewierka-trasa-garmin-connect

trasa Kaszubskiej z Garmin Connect

Do jesiennego sezonu ultra przygotowywałem (i cały czas przygotowuję) się trochę inaczej niż kiedyś. Mniej biegam (4x w tyg w tym jedno wybieganie ok 25k) ale sporo czasu spędzam w Crossfit’owym boxie Deception. Dobry dobór WOD’ów + regularność dały efekt. I mimo że cały czas nie zrobię muscle up’ów, to w czasie Poniewierki nogi niosły jakby trochę lepiej (a przynajmniej trochę później wysiadły).

Kolejną nowością w przygotowaniach było skorzystanie z usług dietetyka. Od połowy lipca zostałem otoczony fachową opieką Damiana Parola, który zawodowo zajmuje się m.in. dietami sportowców wegan. Pod koniec zeszłego roku wziąłem udział w badaniach, które Damian prowadzi do swojej pracy doktorskiej (poświęconej oczywiście weganizmowi w sporcie). Od tamtego czasu mój organizm nie ma przed nim tajemnic. Nigdy wcześniej nikt tak dokladnie mnie nie przebadał. Testy wydolnościowe, pomiary, a przede wszystkim bardzo dokładna morfologia. Na tej podstawie ustawiliśmy mi dietę, dzięki temu schudłem 5 kg. Czuję się świetnie i mimo wszystko wydaje mi się, że cały czas coś jem i że są to jakieś mega ilości. Po prostu nie ma to jak zdrowe kalorie.

deception-crossfit-ultramaraton

Meta Poniewierki w Sopocie. Jestem biegaczem, nie crossfitt’terem, ale bardzo doceniam ten trenig

A za 3 tygodnie wracam na trasę Łemkowyny (Beskid Niski). Znów pobiegnę trasę 70 km. Nie mogę się doczekać, bo to świetna impreza na zakończenie sezonu.

Wspominając jeszcze odleglejsze historie – końcówkę wakacji spędziliśmy w Portugalii. Mimo że byłem tam już 5 raz, dopiero teraz oszalałem na punkcie tego miejsca. Wszystko pewnie dlatego, że ruszyliśmy w nowe miejsce do Lagos (południe Portugalii, rejon Algarve). Piękna przyroda, świetni ludzie, dobre jedzenie i kawa, dość tanio i największy plus czyli – jedyne miejsce w Europie, które swoimi plażami przypomina mi Australię. Większego komplementu być już nie może 😉praia-do-canavial-lagos-portugal-nudist-beachlagos-beach-praia-da-balanca-portugalpraia-do-canavial-lagos-portugal-beach-1

cabo-da-roca

 

Jesień 2015

Łemkowyna Ultra Trail race kit

Łemkowyna Ultra Trail Race Kit

W weekend przebiegłem ostatnie zawody w tym sezonie. Biegłem w Łemkowynie, 70 km w Beskidzie Niskim, między Chyrową a Komańczą. Świetna, bardzo malownicza trasa i jeszcze lepsza organizacja biegu. Czas 11 h 21 min do najlepszych zdecydowanie nie należał, ale nie mieliśmy z Dominikiem ochoty na napieranie. Celem było dotarcie na metę we względnie dobrej formie. Wszystko się udało. Jestem z tego szczególnie zadowolony, ponieważ przed biegiem miałem tygodniową pauzę. Dopadł mnie jakiś jesienny wirus i po prostu nie byłem w stanie trenować. Jeszcze w piątek, jadąc do Chyrowej, czułem się dość słabo. Dopiero wizyta w biurze zawodów, wyzwoliła we mnie adrenalinę, która postawiła mnie na nogi.

Łemkowyna Ultra Trail meta finish

nogi i medal na mecie

Sama trasa baaardzo błotnista. Przy zbiegach wymagało to maksymalnej koncentracji, bo o upadek było łatwiej niż zwykle. Oznakowanie biegu świetne, chyba tylko raz, biegnąc już ostatnie, leśne kilometry w totalnej ciemności, z niecierpliwością wypatrywałem taśmy oznaczającej drogę.

profil trasy Łemkowyna Ultra Trail Garmin Fenix3

profil trasy Łemkowyna Ultra Trail Garmin Fenix3

beskid niski Łemkowyna Ultra Trail

Piękne okoliczności przyrody

Jeszcze trochę o organizacji zawodów – obsługa i posiłki na punktach kontrolnych, pierwsza klasa. Miałem to czego nie było na Rzeźniku, czyli suszone owoce, banany i pomarańcze. Dodatkowo na 40 km w Puławach Górnych czekała na mnie wegańska zupa dyniowa, a na mecie w Komańczy posiłek regeneracyjny w postaci wegańskich pierogów i wegańskiego żurku. Co ciekawe i fajne, wegańska opcja była jedyną oferowaną wszystkim biegaczom 😉 Nie słyszałem aby ktoś narzekał.

Wegańskie pierogi i żurek na mecie

Wegańskie pierogi i żurek na mecie

W czasie wyjazdu mieszkaliśmy w Mszanie w ośrodku Agroturystyka bez barier. 4 km od Chyrowej, blisko Dukli, Inowicza-Zdrój i wszystkich innych atrakcji, które te rejony mają do zaferowania. Świetna baza na wypady biegowe i nie tylko. Dom dostosowany do potrzeb osób niepełnpsprawnych i niewidomych.

vegan runners maraton warszawski 2015 polska

A wcześniej, bo pod koniec września przebiegłem Maraton Warszawski. Treningowo, bo zbyt wiele pod niego nie trenowałem. Zrobiłem 3h45 min (o ponad kwadrans gorzej od życiówki),a po zawodach wróciłem do domu i skosiłem trawnik. To miał być trening/dłuższe wybieganie przed górskim Łemkowyną. Skusiłem się na Warszawę przede wszystkim dlatego, że zgodnie z zapowiedzą organizatorów, był to ostani MW z metą na Narodowym. Wielka szkoda, bo ten finisz był magnezem, który przyciągał biegaczy do Warszawy. Uwielbiałem tę końcówkę, dlatego wbiegałem tam 4x. Poza tym organizacja Maratonu Warszawskiego jest po prostu świetna. Wydaje mi się, że dzieje się tak również dzięki całej infrastrukturze, którą dostarczał Narodowy. Niestety, Orlen Maraton z niskimi opłatami startowymi, okazał się bardziej atrakcyjny i w 2015 okazał się najpopularniejszym biegiem maratońskim w Polsce.

Teraz przychodzi czas na roztrenowanie i robienie pompek, brzuszków i innych wygibasów. O bieganiu nie zapominam, mimo że w najbliższych tygodniach i miesiącach czeka mnie sporo życiowych atrakcji. Także sportowych.

Na jesień wracam w Bieszczady

W październiku wracamy z Dominikiem na bieszczadzki szlak. Tym raziem pobiegniemy „Łemkowyne Ultra Trail” (70 km). Meta w Komańczy, więc będzie  piękna „klamra” z Rzeźnikiem. Impreza zbiera dobre recenzje, na punktach kontrolnych będą serwować owoce, więc „rzeźnikowej wtopy” nie będzie. Za to zamiast z upałami, możemy stoczyć walkę z chłodem. Pogoda marzenie? Słońce i 8C.