Od kilku dni czuje się wiosnę w powietrzu (głownie dzięki temu,że wszyscy o tym mówią i wyczekują). Z tego powodu nie mogłem doczekać się niedzielnego, leśnego wybiegania. Miałem nadzieję na słońce, odrobinę zieleni, brak śniegu, i tego typu marcowe atrakcje.
Niestety, przez większość trasy brnąłem w mieszance błota, topniejącego śniegu i wielkich kałużach. Słońca prawie nie było, był za to mega wiatr, który częściej utrudniał niż pomagał w treningu.
Trening umilał mi za to audiobook „Człowiek Nietoperz” Jo Nesbo. Jedyna rzecz tego norweskiego pisarza (z polskich tłumaczeń), której dotąd nie czytałem. Na audiobooku wyszła w samą porę. Czuć, że to jego debiut, powieść niezbyt rozbudowana ( i dobrze, „książka” na bieganie nie może być skomplikowana:). Rzecz dzieje się w „mojej” Australii. Postacie chodzą ulicami, które znam, dzięki temu słucha się tego jeszcze lepiej. Rzeczą, której nie znałem są legendy aborygeńskie, dość mocno tu eksponowane przez Nesbo. I dobrze, bo mimo kilku lat spędzonych na antypodach o aborygenach nie wiem zbyt wiele.
A sam trening był ciężki. Bieganie po lesie (gdyby były większe wzniesienia, nazwałbym to śmiało trail’em) męczy bardziej niż asfalt. Utrzymanie tempa jest sporym wyzwaniem, dodatkowo trzeba być non-stop skoncentrowanym na tym gdzie się stawia stopę.
W planie miałem 130 minut biegu. Zrobiłem 132 minuty. Wyszło z tego ponad 24 km. HR nie znam, bo znów ześlizgnął mi się pasek z czujnikiem tętna.