Sudecka Setka

Strach przed tym biegiem pojawił się dopiero na kilka godzin przed startem. Wcześniej, przez dobrych kilka miesięcy była ciężka treningowa orka, potem kilkugodzinny road-trip w Sudety (na pokładzie Arek, Krzysiek i ja), z postojem we Wrocławiu skąd zabraliśmy Dominika. Śmialiśmy się, że wszystko wygląda jak w jakimś remake’u „Kaca Las Vegas”. Wieczorem spacer, oglądanie meczu, jedzenie, strasznie dużo śmiechu – taki idealny mentalny detox.

W dzień startu próbowaliśmy spać do oporu. Udało się do 11. Potem zaczął się przedstartowy „reisefieber”. Głowa chyba wreszcie zrozumiała na co się porwaliśmy. Mamy przebiec 100 kilometrów!

sudecka setka przepak ultramaratonKoło 17 odbieraliśmy numery startowe w biurze zawodów, godzine później zostawiliśmy też nasze przepaki.

[youtube=http://youtu.be/erpWlCKUFpg]

Start biegu nakręcony przez Dominika

Start o 22 z rynku w Boguszowie-Gorcach. Całe miasteczko żegna kilkuset biegaczy, gra jakaś kapela rockowa, a na niebie błyszczą sztuczne ognie. Pierwsze kilometry dość szybkie, w tłumie biegaczy, kilka podbiegów, więcej zbiegów. Las, polany, czasem mijamy jakieś gospodarstwo i kibiców, którzy w środku nocy postanowili wyjść i wesprzeć biegaczy. Jest ciemno, wszyscy biegną w „czołówkach” (swoją drogą niesamowity widok), ale jak na górskie bieganie, wychodzi nam jeszcze dość szybko (średnie tempo 6 min).  W okolicach 33 km zaczyna się kilku kilometrowa, żmudna i dość nudna wspinaczka na Chełmiec. Podchodzimy w grupie kilku biegaczy, zaczyna mocniej padać, a temperatura spada do jakichś 6 st. C. To nie jest fajny moment biegu. Jeszcze nie czuję się zmęczenia w nogach, ale w głowie pojawia się pierwszy kryzys. Na szczecie góry (38 km) punkt odżywczy obstawiony przez harcerzy. Jest ciepła herbata, ktoś częstuje łykiem coli. Czuję,że zaczyna się robić zimo, więc ruszamy szybko w dół na stadion w Boguszowie gdzie dystans kończyć będą maratończycy. Na nas czeka Arek i przepak. 4 km wpadamy na stadion. Dziwne uczucie, bo przebiegamy pod napisem META, wiele osób unosi ręce w geście triumfu, dostają medal, koc … sędzia pyta czy kończymy wyścig, odpowiadamy że nie teraz, ale za kilka godzin planujemy powrót na ten sam stadion, bo w tym miejscu będzie też meta setki. Jest już jasno kiedy wybiegamy ze stadionu  ruszamy w dalszą drogę. Następną rzeczą, którą pamiętam jest lotny punkt sędziowski na 50 km – na rozstaju leśnych dróg stoi małżeństwo z samochodem i rozstawioną na statywie kamerą video. Nagrywają każdego mijającego ich biegacza. W ten sposób upewniają się, że nikt nie oszuka i nie skróci sobie trasy. Potem wejście na Dzikowiec ….  zdecydowanie najcięższa góra całego wyścigu. Podobno miejscami nachylenie wynosi 60%. Mimo że dość ciężkie dla psychiki, nasze nogi jakoś to wytrzymują i właśnie na podejściu na Dzikowiec wyprzedzamy sporo osób. Na szczycie ( 58 km ), zwyczajowo już punkt odżywczy i przepak. Zmieniam koszulkę, piję szybko herbatę, jem Cliff bar’a i cieszę się słońcem. Jestem w szoku, bo widzę jak jeden biegacz odpala peta.

sudecka setka trasa ultramaraton 1

sudecka setka trasa ultramaraton 2

Potem dość męczący odcinek do punktu na 72 kilometrze. Trasa piękna widokowo, niby bez wielkich górek ale czułem już kilometry w nogach i ten fragment trasy trochę mnie wymęczył. Na punkcie 72 km znowu wita nas bufet (herbata, bułki, izo, woda oraz przepak) oraz bus. To taka połowiczna meta. Organizatorzy pozwalają zejść z trasy zawodnikom, którzy nie chcą, bądź nie mają już siły na dalszy bieg. Sędzia pyta się czy biegniemy dalej, my z trochę już mniejszym zapałem odpowiadamy, że przyjechaliśmy na Setkę. Zmiana koszulki, wcinam żel i ruszamy dalej. Nie będę zgrywał twardziela, to była 9 godzina biegu i tu już naprawdę czułem się zmęczony i generalnie chciałem być już na mecie. Mimo wszystko nadal zdarzają się momenty kiedy wyprzedzając innych biegaczy słyszymy za sobą „Chłopaki, skąd Wy macie jeszcze energię?”.

sudecka setka trasa ultramaraton

 Dominika chwila zadumy nad trasą

Kilometry dłużą się już niemiłosiernie i z utęsknieniem czekamy na punkt kontrolny na 86 km. Tu sceny trochę jak u Bareii – punktem zarządza oddział miejscowych strażaków z OSP. Środek lasu, panowie grzecznie pytają co podać, pomagają w nalaniu wody, herbaty, częstują rodzynkami i bananem. Potem pada pytanie czy może chcemy napić się czegoś „mocniejszego” 😉 Ktoś wyciąga gitarę, zaczyna śpiewać. SIEKIEREZADA normalnie. Tu spotykamy Arka, który wyszedł nam na spotkanie. Na punkt dobiegają kolejni zawodnicy, my nie chcemy dać się za bardzo wyprzedzić, więc z wielkim już trudem ruszamy dalej. Nie jest łatwo, bo znów cały czas pod górę. Motywujemy się mówiąc sobie, że przecież do mety jest jeszcze tylko 14 km, dystans, który normalnie w Wawie jest ultra lekkim treningiem. Po drodze mijamy świeżo wybudowany paśnik dla zwierząt. Super! – ktoś by pomyślał – problem w tym, że zbudowano go zaraz przy ambonie myśliwskiej!!!!! Krew mnie zalewa! Potem Aro mówi, że tam zaraz w dole jest już pomiar czasu na 91 km. T`o daje nam sił. Zbiegamy szybko łąkami, gdzięś w duszy czuję już finisz, nawet wizualizuję sobie medal na szyji.  Po punkcie 91 km kiedy mamy ochotę żeby przyśpieszyć (szybciej biegniesz, szybciej kończysz), a tu zaczynają się górki. Jesteśmy rozczarowani, bo dachy domów Boguszowa-Gorców widać coraz lepiej. 🙂 Po chwili wbiegamy do miasta. Czuję zmęczenie, nie jesteśmy w stanie już biec. Miejskie wzniesienia, którymi prowadzą ostatnie 3 km wyścigu wydają się być Himalajami. Jest cieżko. Biegniemy przez rynek, znów pojawia się Arek i wskazuje gdzie biec, bo jesteśmy zbyt podnieceni perspektywą mety aby szukać strzałek wskazujących trasę. Miasto żyje swoim rytmem, ale mimo to co chwila ktoś nam klaszcze, krzyczy, że niedaleko do mety, strażacy zatrzymują samochody abyśmy mogli spokojnie przebiec przez skrzyżowania. Czuję się trochę jak jakiś bohater. Co chwilę obracamy się za siebie żeby sprawdzić czy ktoś nas nie dogania. Na jakieś 500 m przed metą widzimy za sobą dwóch biegaczy. Zaczynamy więc szybciej finiszować. Nogi bolą i na nasze szczęście koledzy za nami nie podejmują walki:). Jest stadion, widzimy metę – rewelacyjne uczucie, po prostu radość. W głowie huczy myśl, że teraz już na pewno będę mógł ubrać koszulkę „Sudeckiej Setki”. Czas na mecie to 15 h 34 min. Zrobiliśmy 100 kilometrów!

sudecka setka meta

sudecka setka meta ultramaraton

Dominik i Ja (Polsat Biega team) na mecie Sudeckiej Setki. Zdjęcia organizatorów .

Niestety, po chwili powrócił stres, bo okazało się, że datasport.pl, która odpowiadała za chipy i elektorniczny pomiar czasu pomyliła mój chip i generalnie nie sklasyfikowano mnie na mecie. Po kilku dość nerwowych dla mnie chwilach, sprawa zostaje pomyślnie wyjaśniona. Moje nazwisko pojawia się na tablicy wyników. Mimo wszystko byłem dość zniesmaczony tą sytuacją, bo kiedy na 91 km przebiegaliśmy przez ostatnią matę z pomiarem czasu, coś mnie tknęło i nawet obróciłem się do gościa obsługującego punkt i krzyknąłem czy nabił się mój międzyczas. Gość potwierdził, że wszystko było ok. Za 9 km miało się okazać, że nie było.

W czasie biegu nie miałem jakiegoś spektakularnego kryzysu. Wiadomo, im dalej tym było ciężej. Ale nawet przez myśl nie przebiegło mi by się wycofać. Wyobrażałem sobie tylko, że musiałoby mi oderwać obie nogi aby nie dotrzeć do mety. Z drugiej strony nie miałem też za bardzo wzniosłych i emocjonalnych momentów, o których często można czytać na blogach czy innych książkach biegowych. Była ciężka orka, świetne widoki ale mało romantyzmu. Na punktach odżywczych jadłem banany i rodzynki. Z samozaopatrzenia miałem Cliff’y oraz nowe batony Trek, które o dziwo wchodziły mi lepiej niż te pierwsze. Przez pierwsze 60 km w ogóle nie miałem ochoty na żele energetyczne. Potem się z nimi przeprosiłem i w sumie pochłonołem 2 SiS’y. Dobrym pomysłem było wrzucenie zapasowych koszulek na przepaki po 60 km. Zmieniałem je 3 razy, przez co nie czułem się tak brudny i spocony. Oczywiście była to iluzja ale wtedy pomagała.

Cały bieg przetrwalem bez kontuzji, otarć, odcisków czy innych zdartych paznokci (te które miałem stracić, straciłem już kilka lat temu). Prócz ogólnego zmęczenia, tak naprawdę bolały mnie (strszanie bolały) tylko mięśnie czworogłowe.

Przed biegiem planowaliśmy z Dominikiem zejść poniżej 15h. Nie udało się. Teraz, tydzień po zawodach, trochę żałuję, że gdzieś mocniej nie przycieliśmy, że może za długo czasu spędziliśmy na punktach kontrolnych. Ale prawda jest taka, że ja , czyli chłopak z nizin nigdy za bardzo nie powalczy z góralami. Nawet tymi, których metryka pokazuje, że mogliby być moimi dziadkami. Kilkakrotnie mijali mnie lokalni biegacze i biegaczki , którzy „dobijali” 70-tki. No bo gdzie na Mazowszu można trenować do górskich ultramaratonów? Na wydmach w Falenicy lub biegając po kilka godzin w górę i dół Agrykoli? To były moje główne poligony pod 100km. Jest jeszcze sztuczny stok narciarski na górce Szczęśliwickiej …

Kolejna refleksja, która mnie nachodzi jest taka, że już nigdy w ten sam sposób nie spojrzę na oznaczenia poszczegołnych kilometrów na maratonie – 28 km, 36 km, 40 km  …. w czasie Sudeckiej Setki czułem się dość dziwnie mijając oznaczenie 90 kilometra.

sudecka seta kilometry

Muszę powiedzieć, że mimo wtopy z datasport.pl i moim pomiarem czasu, organizacja biegu powaliła profesjonalizmem i oddaniem wszystkich pracujących na trasie. Serce rosło kiedy w nocy dobiegałeś na punkt odżywczy i widziałeś wolontariuszy (prekrój wiekowy od nastu do kilkudziesięciu lat) uwijających się jak w ukropie aby w te kilkadziesiąt sekund dać Ci wszystko czego potrzebujesz. To dla wszystkich z nas było niesamowicie ważne i z tego miejsca, raz jeszcze bardzo wszystkim dziękuję!

Na koniec specjalne podziękowania dla Garmin Polska. Dzięki ich uprzejmości w czasie biegu mogłem przetestować zegarek Garmin Fenix 2, idealne narzędzie dla wszelkiej maści biegaczy ultrasów, triathlonistów, pływaków a nawet narciarzy czy górskich piechurów. Bateria mojej 620’stki nie wytrzymałaby 15 godzin pracy, Fenix2 wytrzymuje nawet do 50 godzin 🙂 Różnica spora. Obiecuję, że wkrótce pojawi się tu recenzja tego zegarka ale już teraz polecam tę zabawkę.

sudecka setka sprzet ultramaraton

Mój sprzęt przed biegiem. Trzeba było być przygotowanym na każdą pogodę