Październikowy come back

Nie było mnie tu od kilku miesięcy. W skrócie napiszę co się od tego czasu działo w moim biegowym życiu:

– Po “Sudeckiej Setce” straciłem serce do biegania. Mimo, że próbowałem sobie urozmaicić treningi i nabiegałem sporo kilometrów w nowych, fajnych miejscach, nie udało mi się wrócić do biegowego entuzjazmu z pierwszej połowy roku. Moja diagnoza to “Running Blues” – coś o czym pisał Murakami w swojej książce o bieganiu.

Murakami bieganie runner's blues

Tylko proszę tego nie mylić z przetrenowaniem, bo cały czas sporo trenuję i to nawet z niezłymi osiągami.

– Mimo tego, cały czas wracam pamięcią do „Sudeckiej Setki”. Ostatnio znalazlem to zdjęcie…

Sudecka setka meta ultramaraton zmeczenie

… zrobione przez Arka, chwilę po naszym finiszu, kiedy z Dominikiem informowaliśmy naszych bliskich, że przeżyliśmy 🙂

– Wracając do biegania w nowych, nieznanych miejscach strasznie żałuję, że Garmin 620 został “obrabowany” ze wszystkich nawigacyjnych funkcji. Brak funkcji “powrót do celu”, która bazowała na GPS’sie zdecydowanie komplikowanie w nieznanych miejscach.  Czasem żałuje, że zamieniłem Garmina 610 na 620’tkę.

– A oto kilka miejsc, w których przyszło mi biegać od ostatniego wpisu:

bieganie prowansja francja wakacje Verdon bieganie prowansja francja wakacje kanion Verdon bieganie Londyn royal docks Processed with VSCOcam with g3 preset

– Niestety nie wyszedł mi Maraton Warszawski. Mój czas na mecie to 3h47 min, czyli drugi najgorszy maraton w życiu! Nie ukrywam, że po cichu liczyłem na poprawienie czasu z zeszłego roku (3h:29 min). Niestety nie wyszło. Od początku wyścigu biegłem z pacemakerem na 3h:30min, do 26 km czułem się ok, potem zaczęły się pierwsze symptomy osłabienia. Zdałem sobie sprawę, że tempem 4:50 pobiegnę jeszcze najwyżej kilka następnych kilometrów, a potem będzie „zgon”. Zdecydowałem się więc na rozwiązanie mało ambitne, czyli zwolniłem i “godnie” dobiegłem do mety. Niestety, ten wynik oznacza, że w tym roku nie zrobiłem maratońskiej “życiówki”. Trudno, nawet jakoś mnie to nie boli. Pod względem towarzyskim impreza jak zwykle na najwyższym poziomie (jak zwykle – wielkie dzięki – AREK.)

– Na koniec polecam świetny serial The Honorable Woman” . Uwielbiam seriale BBC. Już nie mogę doczekać się nowych odcinków Wallandera.

Biegać, trenować

rzym lotnisko polsat

Miałem 6 dniową przerwę w treningach. Kolejny wyjazd do Rzymu (tym razem służbowy) po prostu nie pozwolił na bieganie. Od wczoraj znów biegam, rozciągam się i rolluje. Za niecałe 2 miesiące startuję w Sudeckiej Setce – już samo myślenie o dystansie motywuje do ciężkich treningów. W Rzymie rozmawiałem z Piotrem Kuryło, który powiedział, że Sudety są ciężkie do biegania. Trochę mnie to przestraszyło, dlatego po wczorajszym dość lekkim wybieganiu, pojechałem dziś do Falenicy aby poszaleć na tamtejszych górkach. Ostatni raz gdy tam byłem, biegłem dwie edycje Falenickich Biegów Górskich, dlatego znam to miejsce dość dobrze. Powtórzę się, ale naprawdę jeśli chodzi o Warszawę, jest to najlepsze miejsce do biegania crossów i górek.

falenica sciezka biegowa wydma

wawer sciezka biegowa bieganie falenicaZrobiłem dość szybkie, 4 pętle po 3,6 km + dobieg z i do samochodu. Biegło się świetnie, choć oczywiście bylem zmęczony. Od zimy jeszcze lepiej oznakowano trasę. Prócz tabliczek, namalowano strzałki na drzewach – więc nie idzie się zgubić 😉 O dziwo nie spotkałem ani jednego biegacza!

vegan pizzaJako że myślami wracam jeszcze do Włoch, po treningu zjadłem posiłek regeneracyjny, czyli lekko przypaloną, home-made vegan pizza (z serem wegańskim). Smakowało.

Italian vegan

A w samym Rzymie weganie jedzą tak. Jak dla mnie to właśnie takie jedzenie, a nie pizza czy makaron, stanowią esencję włoskiego żarcia.

Zostając przy pożywieniu – odkryłem, że jest wreszcie w dostępne w Polsce białko ( + inne sportowe odżywki) z konopi. Wszystko dzięki Good Hemp Polska . Produkty oczywiście 100% wegan. To nie jest reklama (osobiście stosuję hemp z innej firmy), ale to znak, że wreszcie coś się w tej sprawie rusza nad Wisłą. Od kilku lat na śniadanie piję shake’a z konopi + owoców. Rewelacyjne źródło białka, aminokwasów i innych potrzebnych bajerów.Ja sprowadzam odżywki z UK, ale kto wie, może skuszę się na Good Hemp, szczególnie, że cenowo wygląda to dość dobrze.

Maratona Di Roma / Maraton w Rzymie

Do „wiecznego miasta” wylecieliśmy w czwartek, czyli na 3 dni przed startem. Lotnisko w Modlinie pełne maratończyków, atmosfera super. W obie strony wykupiłem miejsca z większym miejscem na nogi, więc na komfort lotu nie mogę narzekać. Po wylądowaniu autobus i podróż do centrum, potem hotel i 2 dni leniuchowania, z lekkimi wieczornymi rozruchami. Zupełnie przez przypadek, nasz hotel był dosłownie 10 min. spacerkiem od najlepszej rzymskiej wegańskiej restauracji Ops! Pochłonąłem tam trochę zdrowych węglowodanów 🙂

weganizm bieganie

weganskie lody rzym wegan

Nie mogłem nie wpaść do mojej ulubionej rzymskiej lodziarni 🙂 Vegan Power

vegan runners maraton rzym bieganieprzed startem

Niedziela na spokojnie. Śniadanie w hotelu chwilę po 6 rano, jadalnia pełna maratończyków i ich rodzin. Świetna atmosfera. Potem dwie stacje metrem do Koloseum (pisownia polslka). Pada niemiłosiernie, ale jakoś dajemy radę. Depzyty, strefa startowa, wszystko ok, bez problemu z czasem. Chwilę przed startem z głośników poleciały „Rydwany Ognia” i instrumentalna wersja „The Final Countdown”. Ciary przeszły po plecach. Przez głowę przechodzi mi myśl, że chyba tylko na maratonach, każdy amator, stojąc w takim tłumie, może poczuć się jak zawodowiec 🙂 Deszcz nie przestaje padać, wypala starter i powoli ruszamy. Kilkanaście metrów po przebiegnięciu startu widzę, że będzie tłoczno, bardzo tłoczno, właściwie za tłoczno. Nawet nie patrzę na tempo, bo wiem, że się tylko zirytuję.

maraton rzym Zrzut” z ekranu z transmisji tv

Błękitne baloniki na „3h30min” widziałem tylko na starcie. Potem tłum mnie zablokował i nawet nie próbowałem gonić pacemakerów. Na około 400 metrze robię pierwszą i jedyną przerwę na siku. Jest ulga, więc od razu lepiej się biegnie. Do 10 km walczę o miejsce do biegania. Przesuwam się między biegaczami do przodu, tempo szarpane, czasem czyjś łokieć ląduje mi na brzuchu. Taki bieg, spodziewałem się tego. Tempo coraz lepsze, w granicach 4:45 – 4:50, czyli trochę szybciej niż planowałem biec. Na trasie bardzo dużo kibiców, wiele polskich flag. Moja koszulka Vegan Runners robi furorę. Podbiegają inni biegacze weganie, a z tłumu często pada zaklęcie „Forza vegan, forza”. Aż chce się biec! W pewnym momencie podbiegł do mnie starczy gość, maratończyk, mówi , że jest weganinem. Pytam się skąd jest, a on na to, że z Iraku. Trochę mnie zatkało, myślę sobie, że chyba się przesłyszałem. Pytam raz jeszcze skąd, on powtarza Irak. Patrzę na numer startowy, a tam rzeczywiście iracka flaga. Świetnie!! Jesteśmy wszędzie! 🙂 Nie popełniam błędu z maratonu w Krakowie i dzielnie piję wodę na każdym punkcie odżywczym. Izo zacznę pić dopiero pod koniec. Pierwszy żel leci w okolicach 14 km, popitka na 15. Potem, na 17 km, wbiegamy do Watykanu, na plac św. Piotra. Tam w tłumie wypatruję Ewę, która ze startu podjechała tam metrem. Machamy, krzyczę coś do niej i biegnę dalej. Zaczyna padać coraz bardziej, ale biegnę bez raczej problemu. Wolę deszcz niż słońce i ciepło. Tempo ponad planowane, więc trochę zwalniam i oszczędzam sił na końcówkę. W okolicach 27 km robi się lekko nudnawo, to chyba najgorsze kilometry na każdym maratonie. Jesteś już po połówce, gdzieś tam czujesz pierwsze oznaki zmęczenia, a tu do końca jeszcze 15 km. W okolicach 30 km spory podbieg. Ciągnie się droga do góry, sporo zakrętów, biegniemy chyba koło ZOO, bo czuję zwierzęta:) Potem trochę z góry i zaczynamy kluczyć wokół Rzymskiej Starówki. Do końca będę biegł już po kostce brukowej. Nie jest łatwo, bo cały czas pada i jest naprawdę ślisko. Czuje już zmęczenie, ale do ściany daleko. Bezskutecznie szukam wokół siebie kogoś kto biegnie podobnym tempem, do kogo mógłbym się przykleić i napierać dalej. Coraz bardziej irytuje mnie rzymski bruk. W myślach kalkuluję ile muszę iść na życiówkę. Na 35 km jeszcze się mieszczę. Nie odpuszczam. 36 do 38 km idę tempem 4:45. Na około szalony doping. Wielu Polaków, niektórzy krzyczą do mnie „dawaj Piotrek” (imię znają z numeru startowego), a to strasznie mi pomaga i mobilizuje. Nogi już bolą, jestem zmęczony ale nie ma mowy o ścianie. Krążymy po starówce, wiem, że jesteśmy już blisko mety pod Koloseum, ale z zegarka i oznaczeń trasy wynika, że jeszcze z 3 km biegu. Nagle na 41 km wbiegamy do tunelu, który ciągnie się pod górę chyba z 600 metrów, Straszna Golgota, pod którą ostatni raz rozdają picie. Tam nagle biegacz przede mną postanawia zatrzymać się na picie. Nie widzę tego i zatrzymuję się na jego plecach. Nie boli ale całkowicie tracę tempo! A to początek morderczego podbiegu. Tam tracę nadzieję na życiówkę, godzę się sam ze sobą (o dziwo nie miałem z tym problemu, nie było złości) i po prostu mknę do przodu ale bez spektakularnego finiszu. Po tunelu jeszcze spory wiraż i wpadamy pod Koloseum i metę. Jest super! 3h 31 minut, niespełna 2 minuty gorzej od mojego PB. Trudno, ale trasa naprawdę była tak wymagająca, że maraton warszawski to przy Rzymie deska do prasowania :). Dlatego jestem bardzo zadowolony, bo wychodzi, że zimę przepracowałem dobrze! Na płaskim atakowałbym 3h20 minut (taki jest następny cel). Na mecie medal, koc z folii termoizolacyjnej, torba z piciem, owocami, a na koniec ciepła herbata.

Najbardziej żałuję, że nie zajrzałem na ostateczny profil trasy, którą organizatorzy umieścili na FB przed maratonem. Moje usprawiedliwienie to wielomiesięczna już absencja od FB. Gdybym wiedział o skali podbiegów, zupełnie inaczej rozłożyłbym siły biegu. Nie hamowałbym w środku biegu, tylko utrzymał szybsze tempo i starałbym się walczyć na podbiegu 41 km.

profil rzym

To był mój drugi, „tłoczny” bieg za granicą. Bałem się trochę włoskiej organizacji, ale to właśnie na strachu się skończyło. Wszystko było po prostu ok. Trzeba zaznaczyć jedno, Rzym to raczej nie jest maraton na życiówki. Trasa dość trudna, z wieloma podbiegami i dwoma mega górkami. Dodatkowo 40% tej, malowniczo – turystycznej, trasy to kostka brukowa i jeśli do tego dodać jeszcze kilkanaście tysięcy biegaczy, sprawy lekko się komplikują.

ryanair legspace maraton roma warsaw flight

w samolocie miejsca na nogi nigdy za dużo 🙂

Teraz trochę odpoczynku, regeneracji i dalej do treningów. 13 kwietnia jadę na maraton do Łodzi dopingować Dominika, który będzie tam bić 3godz 30 min. Mam nadzieję, że pomogę mu w tym na kilku ostatnich kilometrach. Mój następny start to czerwcowy „Bieg Marszałka” i Polsatowe mistrzostwa na 10 km, a potem „Sudecka Setka”.

zdrada biegowych ideałów ;)

photo 26

Jestem w stanie biegać po najgorszym mrozie, ale nie cierpię ślizgawki i zawalonych błotem śniegowym chodników. Po ostatnim niedzielnym wybieganiu, które trwało ponad 2h:15 min. , a w czasie którego udało mi się zrobić tylko 22 km, doszedłem do momentu kiedy trzeba było coś zmienić. Do maratonu zostało mi 6 tygodni; szybkości nie da się robić w takich warunkach i dlatego postanowiłem zdradzić i zrobić trening na bieżni mechanicznej.

Na bieżni ostatni raz biegałem chyba z 10 lat temu, kiedy chciałem się odchudzić i dlatego częściej odwiedzałem siłownię. Nie wspominam tego dobrze i kojarzy mi się przede wszystkim z bóle kolan i nudą.

Nie jest też tajemnicą, że panuje, trochę nieładne i nieprawdziwe, przekonanie, że biegacze, którzy w zimę uciekają pod dach nie są prawdziwymi twardzielami, bo boją się zimna, kontuzji, itp. Przyznam się bez bicia, niejednokrotnie wypowiadałem podobne opinie.

Teraz mogę się przyznać. W poszukiwaniu szybkości, kardio, itp , sam uciekłem pod dach. Założenia treningu dość ambitne. 30 min wolno (5.20 – 5:00) – 20 min szybko (4.45 – 4.30)  – 7 min wolno (5:20) – 20 min szybko  (4:45 – 4.30) – 10 min wolno (5:10). 87 minut biegania i na liczniku ponad „17 km”, plan calkowicie zrealizowany. Dodatkowo aby zbliżyć się do warunków naturalnych, ustawiłem nachylenie bieżni na 1%. Założyłem i zaprogramowałem swojego Garmina 620 (ustawiłem tempa, czas, itp). To niestety okazało się błędem. Czujnik prędkości znajdujący się w nowym pulsometrze dołączanym do nowych Garminów, mijał zupełnie z rzeczywistością wyświetlaną na bieżni. Średnio tempo wg odczytu bieżni było blisko o minutę szybsze od odczytu zegarka. W 620’ce nie ma szans na kalibracje czujnika z zegarkiem. Wszystko powinno dziać się automatycznie, a niestety w rzeczywiści prezentuje się to dość słabo. Następnym razem sobie to odpuszczę i zostawię tylko funkcję pulsometra.

Generalnie jestem zadowolony z „treningu w miejscu”. Przede wszystkim nieźle się zmęczyłem ( a o to chodziło), a dzięki temu poprawiłem wiarę w moją wydolność oddechową:)  Warto jeszcze zwrócić uwagę na zagrożenia związane z treningiem na bieżni mechanicznej – po pierwsze trzeba być cały czas skoncentrowanych na 100%. Przy dłuższych i szybszych treningach chwila nieuwagi może zakończyć się utratą równowagi i upadkiem. Monotonia to druga sprawa – niedość że się męczysz biegnąc w miejscu, to jeszcze nudzisz się niesamowicie, a czas płynie strasznie wolno.  Muzyka w uszach to chyba jedyne udogodnienie, bo ani oglądać tv ani czytać gazety się nie da.

A dziś wieczorem jeszcze 60 min na wolno. Już nie w miejscu, a na śniegu.

To jeszcze nie podsumowanie roku

Mimo że na ten rokk nie planowałem już żadnych startów, blisko 2 tygodnie temu pobiegłem w „Zimowych Biegów Górskich” w Falenicy. Blisko 700 osób na starcie, świetna pogoda (wydaje mi się, że lepszej już w edycji 2013/2014 nie będzie) no i słynne wydmy w Falenicy – chyba najwyższe naturalne wzniesienia na Mazowszu, na których często trenuję podbiegi. Do zawodów podszedłem czysto treningowo, nie przemęczyłem się i zrobiłem  51 minut (10km). Oficjalny, ręczny, pomiar czasu organizatorów dodał mi ponad minutę więcej, dlatego wierzę swojemu zegarkowi, który pokazał 51 min.

photo 3

Na trasie spotkałem chłopaków z grupy biegowo-towarzyskiej Savage. Niezłe świrusy, mega otwarte dusze i umysły. Jeśli szukacie ludzi do biegania w Warszawie i okolicach, chcecie podpytać o plany treningowe lub po prostu spędzić mile czas (UWAGA – ich długie weekendowe wybiegania często kończą się biwakiem w lesie!) kontaktujcie się z nimi przez ich profil na FB.

photo 1Następna edycja Falenicy już w najbliższą sobotę. Planuję stanąć na starcie.

Ostatnio narzekałem trochę na włoską organizację maratonów. Na szczęście otrzymałem już ostateczne potwierdzenie mojego startu w rzymskim maratonie. Jest numer startowy, jest bilet na samolot i hotel – nie pozostaje nic innego jak tylko zabrać się do ciężkiej orki, by na obczyźnie wstydu nie przynieść.

Kilka dni temu miałem okazję obchodzić urodziny. Jeszcze tylko 5 lat będę klasyfikowany w kategorii M30, sami rozumiecie, że nie ma nic do świętowania:) Takie też miały być te urodziny. Ale okazało się, że dzięki kilku niespodziankom, to był super dzień! Najpierw przed 7 rano odebrałem z Okęcia Brata i Pontiego, a potem niespodziewanego najazdu dokonali moi rodzice, którzy wstali o 4 rano, przejechali ponad 400 km, by rano synkowi wręczyć urodzinowy tort! To był naprawdę dobry dzień. Dużo śmiechu i pozytywnych emocji. 

photo 2

A na urodziny sprawiłem sobie nowego Garmina 620. Ze względu na zabójczą cenę i w sumie niewielkie różnice z moją 610’tką planowałem go sobie odpuścić. Ale dzięki niezawodnemu DCrainMaker’owi dowiedziałem się o super promocji w brytyjskim Garminie. Wszstko – 30 % (ale wysyłka tylko na UK adres). Jak tylko zegarek dotrze nad Wisłę możecie spodziewać się jego recenzji, a chwilę potem aukcji Allegro mojego Garmina 610. Warto, bo to prawie nówka (wymieniony kilka miesięcy temu przez serwis).

Dziś Wigilia, podobno większość z nas nie akceptuje uboju rytualnego. Dajcie więc spokój wszystkim karpiom, pls. Wszystkiego dobrego.