W grupie raźniej

Wczoraj na treningu Polsat Biega robiliśmy, niezłe, „walentynkowe” bieganie. Trener powiedział, że zajęciach będziemy go albo kochać, albo nienawidzieć. Miał rację. Biegaliśmy na stadionie Agrykoli – a zadaniem na czwartkowy wieczór była piramida interwałowa (tempo szybkie) —>start 1000 m – wolno 3 min – 800 m – wolno 2 min – 400 m – wolno 1 min – 400 m – wolno 1 min – 800 m – wolno 2 min – 1000 m – schłodzenie. I rzeczywiście, gdzieś w środku treningu szczerze „nienawidziłem” trenera. Biegało się trudno (mimo że na bieżni, połowa stadiony była przykryta śniegiem), szybko, na bezdechu – czyli to czego szczerze „nienawidzę” i zarazem wszystko to co powoduje, że biegam lepiej i szybciej. Bo prawda jest taka, że można sobie biegać wolno, zwiększać kilometrarz itp, ale prawdziwe postępy robi się akcentami, czyli tempo run’em, interwałami czy biegami z narastającym tempem, itp. Jestem świeżynką, a nie żadnym trenerem, ale moje blisko 3 letnie doświadczenie biegacza podpowiada mi, że właśnie tak jest.

Druga refleksja jaka ze mną chodzi od kilku treningów jest taka, że polubiłem biegać w grupie. To nowość, bo kiedyś zdecydowanie interesowały mnie treningi indywidualne. Słuchawki w uszy i jazda do przodu. Teraz gdy słuchanie muzyki w czasie biegania lekko mnie irytuje, a nie mam na razie fajnych audiobook’ów do słuchania, po prostu nauczyłem odczuwać radość kiedy ktoś biegnie obok mnie. Taki nowy rodzaj biegowej podniety. Docieniłem to niedawno, podczas wizyty Sołci w Warszawie. Udało nam się zrobić dwa bardzo fajne treningi. Raz biegaliśmy w Łazienkach Królewskich (biegaliśmy z Dominikiem), drugi na Wawrze. Po każdym treningu sesja „yoga for runners” (ale to temat na kolejny wpis).

solcia wawer solcia dominik

Jutro przed pracą muszę zrobić 2h wybiegania, niedziela to recovery run. Półmaraton w Wiązownej już 24 lutego.